Gwoli tytułu.
Jest taki producent RJD2. I jest to – bez dwóch zdań - świetny producent, który pojawi się - co pewne, jak deszcz w wolny weekend - w następnym poście, bom obiecał.
I jest taki MC Blueprint. I nie jest to porywający MC.
I jest taki projekt Soul Position, w którym ów świetny producent i mało porywający MC udzielają się razem.
Jest również numer owego konglomeratu pod tytułem „F.H.H.” co można rozszyfrować, jako anagram - ni mniej ni więcej - „Fuck Hip Hop”:
Bluźnierstwo.
Numer pochodzi z debiutanckiego solo RJD2 „Deadringer”, która to płyta jest prze – kur - wa – ab - so – lut - nym – kla – sy - kiem i jest to kolejny powód, dla którego RJD2 znajdzie się na tym blogu.
Nieważne.
I można by się spierać czy „Fuck Hip Hop” czy „Hip Hop is dead” czy „Hip hop hooray”.
Nic to.
Jest taki wers w tym numerze: „…so what the fuck is your definition of underground?...”, co ciągnie się ten wers za mną już lat z siedem. Poważnie.
Dlaczego? No po pierwsze no to to jest zajebisty punchline. Po drugie – jak chciałem być sławnym raperem i szukałem podkładów w MP3 - to do tego podkładu, jak i całej płyty rapowałżem ciągle. Po trzecie – leżałem sobie kiedyś - równie dawno temu - w moim studenckim pokoju w adaptowanym do tego celu gabinecie dentystycznym - i słuchałem F.H.H. leżąc na łóżku i pomyślałem - „so what the fuck is mine definition of underground?”. Szukałem obrazu w myślach, żeby go od razu dopasować. Na zasadzie skojarzenia. Tak, jak np.: mainstream – Jay Z, Fakty – Kamil Durczok, gangsterski film – Robert de Niro, Polsat – Ferdek Kiepski, przystojny – Michał P. itp. I co? I nic. Nikt mi nie pasował.
Aż tu, po paru latach, kolega Jagodowy – który to kolega jest kopalnią pomysłów wszelakich i który ma irytującą przypadłość puszczania muzyki z z telefonu, czego nie znoszę - na plastikowych ławkach pewnego osiedlowego klubu piłkarskiego zapytał, paląc fajkę:
- Słuchałeś Dub FX?
- Tak – odpowiedziałem odruchowo - pomyślawszy o muzyce z telefonu.
Okazało się, że nie słyszałem, I chwała Bogu.
Po tym, jakże przydługawym wstępie - ladies & gentelmans: Dub FX!
Mine definition of the underground:
Dub FX nie ma kontraktu z żadną dużą wytwórnią, choć pewnie mógłby. Sam sobie produkuje muzyke od A do Z. Sam pisze teksty. Sprzęt ma spartański. Utrzymuje się jedynie z występów a promuje swoją muzykę przez umiejętny buzz. Jego stylu życia pozazdrościliby mu bohaterowie Kerouaca.
Otóż ten niepozorny australijczyk jeździ sobie po świecie ze swoją narzeczoną Flower Fairy (swoją drogą - piekna ksywka:) i dokonuje rzeczy niewiarygodnych. Przy pomocy własnej gęby, dwóch głośników (w street actach, bo i festiwale Dub FX zalicza), mikrofonu i loopstacji połączonej z prostym mixerem (który to sprzęt operuje nogami) wyczarowuje prawdziwy kalejdoskop dźwięków – począwszy od d’n’b, poprzez jakże modny ostatnio dubstep, hip hop, reggae etc, etc… No i do tego zajebisty wokal… Piękna sprawa. Jak to się robi? Ano tak:
Dub FX ma też równie utalentowanego kolegę - Mr Woodnote'a, z którym czasem występują razem. Kolega Woodnote, który to kolega również zdrowo wymiata, równie dobrze operuje saksofonem.
Piękny jam, piękny numer, kozak absolutny:
Poniżej video, na którym można poobserwować trochę sztuczek technicznych Dub FXa.
Efekty na wokalach - mistrzostwo świata:
Dobry jest, co?
Dub FX ma w dorobku 3 płyty: studyjny "Everythinks a Ripple" - nagrany jednak tylko z wykorzystaniem efektów Rollanda i loopstacji, "Live in the street" - z zapisami występów na żywo i świeżutki, dubstepowy "Crossworlds" - nagrany z Siriusem.
Dub FX trzy razy gościł w Polsce - w sopockim Sfinksie, na Audioriver w 2009 (a myśmy nie byli, bo siedzieliśmy na mieszkaniu i piliśmy piwo, buuuuuuuuuuuuuuuuu - tak, tak wiem, moja wina, bo nie chciałem iść wcześniej) i na zeszłorocznym przystanku Woodstock.
No i dobre wieści - Dub FX rozpoczyna wraz z Flower Fairy, Mr Woodnote'm trasę promującą ich płytę "Cause & Fx" (nie znalazłem info o tej płycie, tak ze nie wiem czy już wyszła (?). No i będziemy mieć 4 koncerty:
18.08 Kraków - Rotunda
19.08 Warszawa - Centralny Basen Artystyczny
20.08 Poznań - Eskluap
21.08 Gdańsk - Centrum Stocznia Gdańska
Try 2 stop me.
Na koniec występ z Woodstock. Dub FX, Flower Fairy i Mr Woodnote. Smacznego.
piątek, 25 czerwca 2010
piątek, 14 maja 2010
gry i zabawy - czyli Neg's Urban Sports
Ehh tyle się mowi o kondycji dzisiejszej młodzieży... Że młodzież to jak nie komputer, to tylko by paliła jointy, piła piwo, wypisywała HWDP na murach albo szukała sponsorów po galeriach handlowych. Strwożony Rząd, by ratować dramatyczna sytuację wdrożył program "Orlik" gdzie dziatwa powinna się wyhasać, lecz - jak to bywa - na inne inicjatywy brakuje już pieniędzy. Lecz czy naprawdę potrzeba pieniędzy, by uprawiać sport? Oczywiście, że nie. Brytyjski komik Neg Dupree przedstawia regularnie w angielskim programie "Balls of steel" alternatywne sposoby spędzania wolnego czasu w przestrzenie miejskiej. Np:
"Urban sprint":
Czy znacznie kształcące koordynację ruchową "Big stranger rodeo":
Rozgrywki poprawiają kondycję, wnoszą zdrowy element sportowej rywalizacji i wogóle.
Albo takie: "Knock and Don't Run":
Prawda, że zajmujące?
Tego nie popieramy. "Speed smoking":
Rozwijające umiejętności perswazji i naprowadzania na swój tok myślenia "Swear bingo":
Poprawiające krzepę "My ball":
Kształcące mowę ciała "Make'em move":
Dające wiele satysfakcji "Urban skittles":
Rozwijające precyzję, koncentrację i celność "Burger bowl off":
Dla eurofili "Big stranger rodeo" - odmiana europejska:
No i co? Da się bez pieniędzy i sprzętu uprawiać sport?
Da się.
"Urban sprint":
Czy znacznie kształcące koordynację ruchową "Big stranger rodeo":
Rozgrywki poprawiają kondycję, wnoszą zdrowy element sportowej rywalizacji i wogóle.
Albo takie: "Knock and Don't Run":
Prawda, że zajmujące?
Tego nie popieramy. "Speed smoking":
Rozwijające umiejętności perswazji i naprowadzania na swój tok myślenia "Swear bingo":
Poprawiające krzepę "My ball":
Kształcące mowę ciała "Make'em move":
Dające wiele satysfakcji "Urban skittles":
Rozwijające precyzję, koncentrację i celność "Burger bowl off":
Dla eurofili "Big stranger rodeo" - odmiana europejska:
No i co? Da się bez pieniędzy i sprzętu uprawiać sport?
Da się.
wtorek, 11 maja 2010
Dynamizm bezruchu - czyli Philips Carousel
Jaka jest róznica pomiędzy filmem oglądanym w kinie a tym oglądanym na ekranie telewizora, czy monitorze komputera? Hmm, pomyślmy... W kinie jest ciemno, są mało wygodne fotele, nie ma co zrobić z kurtką - jest za to duży ekran i świetny dźwięk.
Wg Philipsa podstawową różnicą jest format wyświetlanego obrazu, czyli stosunek długości do wysokości wyświetlanego obrazu. W starych, kineskopowych telewizorach i tradycyjnej telewizji było to 4:3 (1,33:1), nowsze telewizory i TV jakości HD operują standardem 16:9 (1,78:1), kino natomiast wykorzystuje obraz w formacie 21:9 (2,39:1). I dlatego właśnie nasze mało prostokątne ekrany komputerów wyświetlają filmy ściągane z internetu w ograniczony czarnymi paskami z góry i dołu sposób :] A w kinie tak nie ma. O.
I Philips tu zwietrzył niszę do zagospodarowania w rynku i wypuścił telewizor w proporcjach 21:9, dla tych wszystkich, którzy chcą oglądać filmy na całym ekranie. Idea skądinąd zacna, no ale jak zareklamoważ taki telewizor? No trzeba pokazać co ktoś traci. Bez gadania:
Polecam przekierować film bezpośrednio na YT i dać na cały ekran. Widzicie te paski? Jakbyście kupili ten telewizor, to by ich nie było. Jedyne (w zależności od sklepu) 10500 - 17000pln, czyli - jeżeli masz zbędne paręnaście tysięcy, które chcesz wydać na dobry ekran do oglądania filmów - to coś dla Ciebie! Do tego w promocji - nienajlepsza jakość wyświetlania innych formatów.
Tyle o produkcie.
No ale co do reklamy - no to to jest prawdziwy majstersztyk. Fabuła, emocje, akcja opowiedziana bez ruchu. Tzn - rusza się tylko kamera. Ludzie się nie ruszają. To trzeba być geniuszem, naprawdę.
Reklama była wyświetlana tylko w kinach.
Reżyseria: Adam Berg;
Agencja: Stink digital/Tribal DDB, Amsterdam.
Wystąpiło: 100 statystów,
Czas produkcji: 3 dni zdjęć, 5 tygodni postprodukcji.
Wynik: produkt nie wiem, jak się sprzedaje do założeń; reklama - Cannes Lions 2009 Film Grand Prix - agencja się wypromowała:]
making of:
Nie wiem, dlaczego "making of" zniknęło ze strony Philipsa, ale pojawiły sie inne "cinematic experience":
http://www.cinema.philips.com/
A 50 Cent się nie bał i ... użył w teledysku:
Ciekawe kto tu komu płacił?
Wg Philipsa podstawową różnicą jest format wyświetlanego obrazu, czyli stosunek długości do wysokości wyświetlanego obrazu. W starych, kineskopowych telewizorach i tradycyjnej telewizji było to 4:3 (1,33:1), nowsze telewizory i TV jakości HD operują standardem 16:9 (1,78:1), kino natomiast wykorzystuje obraz w formacie 21:9 (2,39:1). I dlatego właśnie nasze mało prostokątne ekrany komputerów wyświetlają filmy ściągane z internetu w ograniczony czarnymi paskami z góry i dołu sposób :] A w kinie tak nie ma. O.
I Philips tu zwietrzył niszę do zagospodarowania w rynku i wypuścił telewizor w proporcjach 21:9, dla tych wszystkich, którzy chcą oglądać filmy na całym ekranie. Idea skądinąd zacna, no ale jak zareklamoważ taki telewizor? No trzeba pokazać co ktoś traci. Bez gadania:
Polecam przekierować film bezpośrednio na YT i dać na cały ekran. Widzicie te paski? Jakbyście kupili ten telewizor, to by ich nie było. Jedyne (w zależności od sklepu) 10500 - 17000pln, czyli - jeżeli masz zbędne paręnaście tysięcy, które chcesz wydać na dobry ekran do oglądania filmów - to coś dla Ciebie! Do tego w promocji - nienajlepsza jakość wyświetlania innych formatów.
Tyle o produkcie.
No ale co do reklamy - no to to jest prawdziwy majstersztyk. Fabuła, emocje, akcja opowiedziana bez ruchu. Tzn - rusza się tylko kamera. Ludzie się nie ruszają. To trzeba być geniuszem, naprawdę.
Reklama była wyświetlana tylko w kinach.
Reżyseria: Adam Berg;
Agencja: Stink digital/Tribal DDB, Amsterdam.
Wystąpiło: 100 statystów,
Czas produkcji: 3 dni zdjęć, 5 tygodni postprodukcji.
Wynik: produkt nie wiem, jak się sprzedaje do założeń; reklama - Cannes Lions 2009 Film Grand Prix - agencja się wypromowała:]
making of:
Nie wiem, dlaczego "making of" zniknęło ze strony Philipsa, ale pojawiły sie inne "cinematic experience":
http://www.cinema.philips.com/
A 50 Cent się nie bał i ... użył w teledysku:
Ciekawe kto tu komu płacił?
sobota, 8 maja 2010
Nikt tak pięknie nie śpiewał - czyli Gutek z tekstem Grabarza
Wyjątkowo bez komentarza, no ale co tu komentować?
Gutek na 19 urodzinach Pidżamy Porno. Pięknie. Pięknie.
Często twe oczy,
Miast wiosennieć zielenią,
Są takie zimne i dziwne...
W chorych rozmowach,
Oczy patrzą gdzie indziej,
Patrzą tylko gdzie by tu sie schować...
Twoje ramiona-
Nie kruszące sie ciasto,
nie pachna miętowa maścią.
Ja w twoich ramionach-
nieistotny dysonans,
Deszcz szczęścia,
Strzał nad przepaścia...
Szeptem na ucho powiem,że
Że ja,ja sie tego wyrzekam...
Tych ranków jak febra-
U okien twych jak żebrak-
Siedziałem za drzewem nie raz...
Tych gwiazd spadających-
Pijanych gwiazd na stos-
Nocą gdy będe umierał
Szeptem na ucho powiem że
Że ja,ja sie tego wyrzekam...
Wyrzekam,bo...
Nikt tak pieknie nie mówił,
Że sie boi miłościa...
Nikt tak pieknie nie mówił,
Że się boi miłości... jak Ty
Zanim piorun i tecza,
Przejdą przez smutków most,
Zanim dzień stąd odleci na chmurze...
Zanim groszki i róże,
Pocałują się znów przez płot,
Zanim kurz pozamiata podwórze...
Szeptem na ucho powiem,ze
Że ja,ja sie tego wyrzekam...
Wyrzekam bo...
Nikt tak pieknie nie mówił,
Że sie boi miłościa...
Nikt tak pieknie nie mówił,
Że się boi miłości... jak Ty
Gutek na 19 urodzinach Pidżamy Porno. Pięknie. Pięknie.
Często twe oczy,
Miast wiosennieć zielenią,
Są takie zimne i dziwne...
W chorych rozmowach,
Oczy patrzą gdzie indziej,
Patrzą tylko gdzie by tu sie schować...
Twoje ramiona-
Nie kruszące sie ciasto,
nie pachna miętowa maścią.
Ja w twoich ramionach-
nieistotny dysonans,
Deszcz szczęścia,
Strzał nad przepaścia...
Szeptem na ucho powiem,że
Że ja,ja sie tego wyrzekam...
Tych ranków jak febra-
U okien twych jak żebrak-
Siedziałem za drzewem nie raz...
Tych gwiazd spadających-
Pijanych gwiazd na stos-
Nocą gdy będe umierał
Szeptem na ucho powiem że
Że ja,ja sie tego wyrzekam...
Wyrzekam,bo...
Nikt tak pieknie nie mówił,
Że sie boi miłościa...
Nikt tak pieknie nie mówił,
Że się boi miłości... jak Ty
Zanim piorun i tecza,
Przejdą przez smutków most,
Zanim dzień stąd odleci na chmurze...
Zanim groszki i róże,
Pocałują się znów przez płot,
Zanim kurz pozamiata podwórze...
Szeptem na ucho powiem,ze
Że ja,ja sie tego wyrzekam...
Wyrzekam bo...
Nikt tak pieknie nie mówił,
Że sie boi miłościa...
Nikt tak pieknie nie mówił,
Że się boi miłości... jak Ty
czwartek, 6 maja 2010
Guerilla art 4 sale - czyli who's the fuck is Banksy?
Nie znam się w ogóle na sztuce współczesnej. Pies na koniu, genitalia na krzyżu czy obóz koncentracyjny z klocków lego wogóle do mnie nie przemawiają i – parafrazując - nie wiem co artysta miał na myśli. Przerost formy nad treścią, koniec, kropka.
Ale jest jeden człowiek, którego prace budzą swoją surową formą i mocnym, bezkompromisowym a przy tym dowcipnym przekazem moją najgłębszą fascynację. Porusza on w swoich pracach szereg istotnych tematów – kondycja cywilizacji, wpływ mediów na życie publiczne, polityka, kultura, uprawia postmodernistyczne zabawy z popkulturową papką. A przy tym robi świetny street art. O kim mowa? Ano mowa o Banksy’m.
Kłopot z Banksy’m ponoć jest taki, że nie wiadomo kim on jest. The Guardian podaje, że prawdziwe imię Banksy’ego to Robert Banks; z kolei wg The Mail on Sunday ma on na imię Robin Gunningham, jeszcze inni piszą, że pod pseudonimem ukrywa się Robin Banksy a w sieci roi się od zdjęć i filmów, które przedstawiają twarz Banksy’ego.
Mi z kolei ciśnie się na usta cytat klasyka – Kłapouchego: „Co komu do tego, skoro i tak mniejsza o to”?
Banksy zaczął malować ok. 1992 roku w bristolskim crew Bristol's DryBreadZ Crew (BDZ) i początkowo sporadycznie używał szablonów - które w późniejszym okresie staną się jego znakiem rozpoznawczym - na rzecz freehand, czyli po prostu malowania "z ręki". Odwrót od malowania klasycznego grafitti nastąpił - wg "self made legend" - kiedy Banksy miał 18 lat, na wskutek pewnego wydarzenia, kiedy to ponoć podczas bombienia wagonów… A zresztą, niech sam przemówi:
„Kiedy miałem 18 lat spędziłem noc malując srebrne litery na pociągu. W pewnym momencie pojawiła się brytyjska policja. Zacząłem uciekać przez krzaki, podczas gdy moi kumple uciekli do samochodu i zniknęli. Spędziłem ponad godzinę ukryty w wagonie z kapiącym na mnie olejem silnikowym.
Leżąc tam i słuchając glin zrozumiałem, że albo skrócę czas malowania o połowę, albo będę musiał sobie z tym dać spokój. Gapiłem się na numer seryjny pociągu, namalowany przez szablon i pomyślałem, że mogę wykorzystać ten pomysł... Kiedy wróciłem do domu wślizgnąłem się do łóżka obok mojej dziewczyny. Powiedziałem jej, że tej nocy doznałem objawienia, a ona na to, że mam nie brać narkotyków bo są szkodliwe na serce..."
Tyle sam Banksy, aczkolwiek byłbym ostrożny z tą opowieścią z ust człowieka, który z domysłów i spekulacji na temat swoje osoby uczynił poniekąd znak firmowy.
Starczy tego gadania, niech przemówi obraz. Na początek kilka moich ulubionych prac miejskich:
Ale Banksy to nie tylko szablony na murach i grafitti. Jest on także całkiem niezłym performerem i luuuubi prowokować. Mi szczególnie przypadł do gustu numer z przerobieniem - jakże z pewnością wyczekiwanej przez wszystkich - płyty Paris Hilton. Otóż Banksy, a zresztą zobaczcie sami:
Chciałbym zobaczyć minę fana Paris, który otwiera książeczkę po zakupie płyty. Swoją drogą: kto kupił ponad 1 000 000 egzemplarzy jej singli? Przyznawać się.
W 2005 roku Banksy wybrał na Zachodni Brzeg Jordanu, gdzie na apartheidowskim, potępionym bez skutku nawet przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości murze odgradzającym Izrael od Palestyny (wiedzieliście, że ten mur ma liczyć prawie 800km!?) namalował 9 murali nie pozostawiających pola do interpretacji, jeśli chodzi o wymowę:
Prace niewątpliwie piękne i genialnie umiejscowione w kontekście. Jednakże każdy medal ma dwie strony - mi szczególnie utknęły w głowie słowa starego palestyńczyka, cytowane w tym reportażu, a skierowane do Banksy'ego: 'We don't want it to be beautiful, we hate this wall. Go home'
Cóż...
I jeszcze jedna dobra prowokacja a raczej seria, podczas której Banksy zamieścił kilka przez siebie przerobionych obrazów w Museum of Modern Art, Metropolitan Museum of Art, Brooklyn Museum, American Museum of Natural History i British Museum:
Szczególnie mnie urzeka ten eksponat z Britsh Museum z jaskiniowcem i wózkiem sklepowym... Nice 1.
Jeszcze jeden z Disneylandu:
Banksy od połowy roku 00 zyskuje coraz większe uznanie poza ulicą. Doczekał sie dużej, dedykowanej wystawy w rodzinnym(?) Bristolu:
No i tu się właśnie rodzi wątpliwość, czy street art jest na sprzedaż, czy z definicji komercjalizacji unika? (25.000 funtów za obraz królowej Wiktorii, jako lesbijki; seria z Kate Moss za ponad 50.000 funtów; "Bombing middle England" za ponad 100. 000funtów) Czy to, że jego obrazy kupuje Angelina Jolie, Christina Aguilera i galerie sztuki w jakiś sposób go dyskredytuje?
Bynajmniej, wg mnie. Robi swoje - ludzie chcą to mieć - symbioza.
Last but no least, ktos się wybiera, jak dotrze?:
banksy.co.uk
http://pl.wikipedia.org/wiki/Banksy
Ale jest jeden człowiek, którego prace budzą swoją surową formą i mocnym, bezkompromisowym a przy tym dowcipnym przekazem moją najgłębszą fascynację. Porusza on w swoich pracach szereg istotnych tematów – kondycja cywilizacji, wpływ mediów na życie publiczne, polityka, kultura, uprawia postmodernistyczne zabawy z popkulturową papką. A przy tym robi świetny street art. O kim mowa? Ano mowa o Banksy’m.
Kłopot z Banksy’m ponoć jest taki, że nie wiadomo kim on jest. The Guardian podaje, że prawdziwe imię Banksy’ego to Robert Banks; z kolei wg The Mail on Sunday ma on na imię Robin Gunningham, jeszcze inni piszą, że pod pseudonimem ukrywa się Robin Banksy a w sieci roi się od zdjęć i filmów, które przedstawiają twarz Banksy’ego.
Mi z kolei ciśnie się na usta cytat klasyka – Kłapouchego: „Co komu do tego, skoro i tak mniejsza o to”?
Banksy zaczął malować ok. 1992 roku w bristolskim crew Bristol's DryBreadZ Crew (BDZ) i początkowo sporadycznie używał szablonów - które w późniejszym okresie staną się jego znakiem rozpoznawczym - na rzecz freehand, czyli po prostu malowania "z ręki". Odwrót od malowania klasycznego grafitti nastąpił - wg "self made legend" - kiedy Banksy miał 18 lat, na wskutek pewnego wydarzenia, kiedy to ponoć podczas bombienia wagonów… A zresztą, niech sam przemówi:
„Kiedy miałem 18 lat spędziłem noc malując srebrne litery na pociągu. W pewnym momencie pojawiła się brytyjska policja. Zacząłem uciekać przez krzaki, podczas gdy moi kumple uciekli do samochodu i zniknęli. Spędziłem ponad godzinę ukryty w wagonie z kapiącym na mnie olejem silnikowym.
Leżąc tam i słuchając glin zrozumiałem, że albo skrócę czas malowania o połowę, albo będę musiał sobie z tym dać spokój. Gapiłem się na numer seryjny pociągu, namalowany przez szablon i pomyślałem, że mogę wykorzystać ten pomysł... Kiedy wróciłem do domu wślizgnąłem się do łóżka obok mojej dziewczyny. Powiedziałem jej, że tej nocy doznałem objawienia, a ona na to, że mam nie brać narkotyków bo są szkodliwe na serce..."
Tyle sam Banksy, aczkolwiek byłbym ostrożny z tą opowieścią z ust człowieka, który z domysłów i spekulacji na temat swoje osoby uczynił poniekąd znak firmowy.
Starczy tego gadania, niech przemówi obraz. Na początek kilka moich ulubionych prac miejskich:
Ale Banksy to nie tylko szablony na murach i grafitti. Jest on także całkiem niezłym performerem i luuuubi prowokować. Mi szczególnie przypadł do gustu numer z przerobieniem - jakże z pewnością wyczekiwanej przez wszystkich - płyty Paris Hilton. Otóż Banksy, a zresztą zobaczcie sami:
Chciałbym zobaczyć minę fana Paris, który otwiera książeczkę po zakupie płyty. Swoją drogą: kto kupił ponad 1 000 000 egzemplarzy jej singli? Przyznawać się.
W 2005 roku Banksy wybrał na Zachodni Brzeg Jordanu, gdzie na apartheidowskim, potępionym bez skutku nawet przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości murze odgradzającym Izrael od Palestyny (wiedzieliście, że ten mur ma liczyć prawie 800km!?) namalował 9 murali nie pozostawiających pola do interpretacji, jeśli chodzi o wymowę:
Prace niewątpliwie piękne i genialnie umiejscowione w kontekście. Jednakże każdy medal ma dwie strony - mi szczególnie utknęły w głowie słowa starego palestyńczyka, cytowane w tym reportażu, a skierowane do Banksy'ego: 'We don't want it to be beautiful, we hate this wall. Go home'
Cóż...
I jeszcze jedna dobra prowokacja a raczej seria, podczas której Banksy zamieścił kilka przez siebie przerobionych obrazów w Museum of Modern Art, Metropolitan Museum of Art, Brooklyn Museum, American Museum of Natural History i British Museum:
Szczególnie mnie urzeka ten eksponat z Britsh Museum z jaskiniowcem i wózkiem sklepowym... Nice 1.
Jeszcze jeden z Disneylandu:
Banksy od połowy roku 00 zyskuje coraz większe uznanie poza ulicą. Doczekał sie dużej, dedykowanej wystawy w rodzinnym(?) Bristolu:
No i tu się właśnie rodzi wątpliwość, czy street art jest na sprzedaż, czy z definicji komercjalizacji unika? (25.000 funtów za obraz królowej Wiktorii, jako lesbijki; seria z Kate Moss za ponad 50.000 funtów; "Bombing middle England" za ponad 100. 000funtów) Czy to, że jego obrazy kupuje Angelina Jolie, Christina Aguilera i galerie sztuki w jakiś sposób go dyskredytuje?
Bynajmniej, wg mnie. Robi swoje - ludzie chcą to mieć - symbioza.
Last but no least, ktos się wybiera, jak dotrze?:
banksy.co.uk
http://pl.wikipedia.org/wiki/Banksy
wtorek, 4 maja 2010
Dancehall Morza Śródziemnego – czyli Balkan Beat Box
To była miłość od pierwszego usłyszenia. Nieco ponad rok temu, dość późnym wieczorem w domu swoich rodzicieli szykowałem się na jakąś imprezę, więc w ramach „podkładu” zrobiłem sobie kilka kanapek i zasiadłem przed TV. Przeskoczyłem wszystkie 5 kanałów, jakie posiadają i - na ostatnim z nich – na TVP Polonia zauważyłem Ostatnią Damę Polskiej Telewizji - Grażynę Torbicką - rozmawiającą z jakimiś ortodoksyjnie wyglądającymi starozakonnymi, więc się zatrzymałem. Okazało się, że była to relacja z krakowskiego festiwalu Szalom na Szerokiej, która skądinąd mnie zainteresowała – i była w tym ręka Boża, bo po chwili poczułem się, jakbym dostał w łeb. Łomem o nazwie Balkan Beat Box. Na imprezę wyszedłem godzinę później niż planowałem.
Niestety, kochana TVP nie udostępnia video z tego koncertu, więc na próbkę moje kochane„Digital Monkey” z Sewilli:
Ma w sobie coś niesamowitego ta muzyka – rozprzestrzenia się, jak wirus i jest nie do podrobienia.
Co to za twór w ogóle jest ten Balkan Beat Box? Ano jest tu wszystkiego po trochu. Trochę folku, trochę punku, trochę hh, trochę dancehallu. Gra to wszystko niesamowicie. Co tu dużo mówić, trzeba posłuchać. BBB wydali do tej pory 3 płyty i jeden special z video: Balkan Beat Box (2005); Nu Med (2007); Nu Made (Remixes & video) (2008); Black Blue Eyed Boy (2010) i wyjątkowo namawiam do ściągnięcia płyt z sieci, bo zakup ich w polskich sklepach jest po prostu niemożliwy. Zespół ma korzenie w NYC a jego założycielami są urodzony i wychowany w Izraelu Tamir Muskat, który w 1995 wyemigrował do USA, gdzie udzielał się później min, w Gogol Bordello oraz Ori Kaplan, również Amerykanin żydowskiego pochodzenia. Prócz wymienionej dwójki w skład BBB wchodzi mnóstwo muzyków w zależności od zapotrzebowań sesyjnych, więc nie będę tu przepisywał Wikipedii. Tego trzeba po prostu posłuchać!
11 lipca na festiwalu „Inne brzmienia” w Lublinie (dzięki Aniu) BBB po raz trzeci zawita do Polski! Powstrzymać mnie może jedynie przykucie do kaloryfera.
Chętni na wyjazd?
Niestety, kochana TVP nie udostępnia video z tego koncertu, więc na próbkę moje kochane„Digital Monkey” z Sewilli:
Ma w sobie coś niesamowitego ta muzyka – rozprzestrzenia się, jak wirus i jest nie do podrobienia.
Co to za twór w ogóle jest ten Balkan Beat Box? Ano jest tu wszystkiego po trochu. Trochę folku, trochę punku, trochę hh, trochę dancehallu. Gra to wszystko niesamowicie. Co tu dużo mówić, trzeba posłuchać. BBB wydali do tej pory 3 płyty i jeden special z video: Balkan Beat Box (2005); Nu Med (2007); Nu Made (Remixes & video) (2008); Black Blue Eyed Boy (2010) i wyjątkowo namawiam do ściągnięcia płyt z sieci, bo zakup ich w polskich sklepach jest po prostu niemożliwy. Zespół ma korzenie w NYC a jego założycielami są urodzony i wychowany w Izraelu Tamir Muskat, który w 1995 wyemigrował do USA, gdzie udzielał się później min, w Gogol Bordello oraz Ori Kaplan, również Amerykanin żydowskiego pochodzenia. Prócz wymienionej dwójki w skład BBB wchodzi mnóstwo muzyków w zależności od zapotrzebowań sesyjnych, więc nie będę tu przepisywał Wikipedii. Tego trzeba po prostu posłuchać!
11 lipca na festiwalu „Inne brzmienia” w Lublinie (dzięki Aniu) BBB po raz trzeci zawita do Polski! Powstrzymać mnie może jedynie przykucie do kaloryfera.
Chętni na wyjazd?
poniedziałek, 19 kwietnia 2010
Midas z Richmond – czyli lodówka z Timbalandem
Post inspirowany przez Moją Ulubioną Kuzynkę.
Pewna rzecz od dłuższego czasu nie daje mi spokoju. Mianowicie: jak to się dzieje, że czołowy undergroundowy hip hopowy producent, ktory obecny był jeszcze w zamierzchłych czasach na słuchawkach mojego walkmana, zalanego potem w wyniku działalności kolegi Michała przez klej Super Glue, zamienia się niepostrzeżenie w ikonę współczesnej popkultury, jego facjata świeci z częstotliwością minimum 1 raz na godzinę z każdej stacji telewizyjnej a nastolatki ściągaja tapety z ową facjatą na swe komórki?
Historia ma swój początek 10 marca 1972 roku, kiedy to w rodzinie pewnego kolejarza i pewnej pracownicy socjalnej w Richmond na świat przyszedł mały Timothy.
Timmy już pacholęciem będąc wykazywał zainteresowanie muzyką i – jeśli wierzyć jego bratu – rodzina obawiała się odrobinę o Timmiego, gdyż ten miast bawić się z innymi dziećmi, całymi dniami siedział w pokoju, bębnił na czym popadło i rozkręcał gramofony. Mama widząc zainteresowania syna kupiła mu prymitywny sprzęt Casio, by Timmy mógł się wyszumieć.
W 1986, gdy Timmy nabrał wprawy w bębnieniu, już jako uczeń pierwszego roku w High Salem poznał się z niejakim Pharellem Williamsem, który chodził do szkoły obok. Tim i Pharell postanowili zostać sławni i założyli grupę o wdzięcznej nazwie S.B.I. (Surrounded By Idiots). Nagrali materiał na płytę, która nigdy się nie ukazała i dośc szybko zakończyli współpracę. W sumie i tak nie mogę wyjść z podziwu, jak mogło dojść do tak egzotycznej kolaboracji. Pharell to Pharell a Timb (wtedy jeszcze DJ Tiny Tim, ale o tym za chwilę) to Timb. Brzmi jak oksymoron. Na próbę:
Hmm. W sumie nie ma się co dziwić, że szału nie zrobili.
Mosley’owi w owych czasach wiodło się raczej średnio. Grał sobie imprezy w klubach Wirginia Beach, imał się przeróżnych prac włącznie ze zmywaniem naczyń w amerykańskiej restauracji sieciowej z owocami morza „Red Lobster”, został postrzelony w szyję, w wyniku czego był przez 9 miesięcy częściowo sparaliżowany oraz stracił panowanie nad Mazdą RX7, zawinął się wokół drzewa i zabił swojego pasażera.
Ot, zwykły, raperski życiorys.
Gdzieś w tym czasie los postawił na jego drodze Melisse Arnette Elliott, która podówczas chce być znana światu jako Missy Elliot. To spotkanie było punktem zwrotnym w życiu DJ Tiny Tima. Missy należała do formacji „Faze”, do której składu DJ Tiny Tim dołączył wkrótce, jako producent. W 1991 roku „Faze” zostało zauważone przez DeVante Swing – członka i producenta zespołu „Jodeci”, który sprowadził ich do Nowego Jorku, gdzie dołączyli do kolektywu Swing Mob, podpisali kontrakt z Elektra Records, zmienili nazwę na Sistas i zamieszkali w jednym dwupiętrowym domu w Nowym Jorku, gdzie pracowali nad materiałem dla Jodeci, Sistas i swoimi solowymi produkcjami. W tym czasie powstały 2 płyty Jodeci i 1 Sistas: „Sistas 4 All around the Word”, z której to tylko singiel z Craig’iem Mack „It’s Alright” ujrzał światłe dzienne i trafił na OST „Młodych gniewnych”.
Numer jest zacny, szkoda że nie ma więcej tego materiału, choć biorąc pod uwagę popyt na Timbalanda to może jeszcze to wydadzą…
W 1995 roku Swing Mob przestało istnieć ale artyści okazjonalnie ze sobą współpracowali jeszcze przez długi czas. Timothy - przechrzczony przez DeVante na Timbalanda z racji jego przywiązania do butów tejże firmy (jakby ktoś nie wiedział to buty te wyglądają tak:
i były obiektem marzeń wielu młodych raperów, w tym moim).
- w 1996 ma bardzo pracowity rok. Spod jego ręki wychodzi płyta kolegi ze Swing Mob Ginuwine „Ginuwine...the Bachelor” z singlem „Pony”, o jakże wymownym refrenie „If you're horny, let's do it / Ride it; my pony”. Teledysk klasyka – do zapyziałego baru gdzieś na południu wpada Ginuwine z ekipą i robią imprezę na oczach zdumionych autochtonów. Ginuwine z rozpiętą koszulą, dziewczyny ujeżdżaja byka w kowbojskich kapeluszach, alkohol się leje, kowboje zaczynają bujać. Elegancko, wszystko jest. God I miss the 90’s. Singiel przez 2 tygodnie był nawet na pierwszym miejscu zestawienia Billboardu r&b.
Równocześnie wraz z Missy Elliot pracują nad drugą w dorobku płytą Aliyah „One in the milion”. Krążek wydany w tym samym roku okazał się wielkim sukcesem – w stanach sprzedano 3 mln a na świecie ponad 11 mln kopii tego albumu a pochodzące z niego single są do tej pory grane w radio i telewizji i śmiem twierdzić, że nie zestarzały się ani trochę. Jak choćby „Try again”:
Może dlatego też się nie zestarzały, że produkował je Timbaland a produkuje on naprawdę sporą część z tego co serwuje nam obecnie przemysł muzyczny?
Kolejny sukces przyszedł rok później a był nim debiutancki album Missy: „Supa dupa fly”. Trafiłem na niego dopiero w 2001 roku w granatowym fordzie escorcie mojego znajomego i - Boże - pamiętam jak dziś, że słuchaliśmy go w rzeczonym samochodzie, wraz z innym znajomym, na Lisiej Górze w Rzeszowie i tak sobie patrzyliśmy na panoramę Rzeszowa, na zewnątrz padał deszcz a my słuchaliśmy „Rain’ - który jest kurwa potężny - i jeżeli miałbym wybrać najlepszy wg mnie numer, który wyprodukował Timbo, to wybrałbym właśnie ten:
MISSY ELLIOTT'the rain'
Za�adowane przez: banatchec. - Odkryj inne klipy wideo.
Pamiętam, że w międzyczasie zaparowały nam szyby i już nie podziwialiśmy panoramy miasta, bo nic nie było widać.
O płycie nie ma co się rozwodzić – jest perfekcyjna i - wg mnie - nie ma słabych momentów. Platyna, 1.200.000 sprzedanych kopii. Pozycja obowiązkowa.
W tym samym roku wraz z raperem Magoo wydaje jeszcze płytę „Welcome to our World”. Współpraca z Magoo to chyba najmniej znana część działalności Timbalanda, a szkoda bo naprawdę na 3eh wspólnie nagranych albumach ( jeszcze „Indecent Proposal” (01) i „Under construction Part 2” (03) jest kawał dobrego rapu i kawał dobrego, starego Timbalanda, jak choćby w „Cop that shit” z „Under construction” z (a jakże) Missy Eliott:
Ten beat ukradł DJ Buhh do jakże romantycznego numeru „Fajna dziffka”, przy którym z pewnością na początku wieku odbył się niejeden bal samców...
W 1998 roku Timbo - oprócz produkcji dla min. Jay Z i Total - wydaje swoja pierwszą płytę: „Tim's Bio: Life From da Basement”, gdzie wśród gości można usłyszeć Aaliyah, Jay’a Z, NAS’a, Ludacris’a, Magoo i oczywiście Missy. W tym czasie byli tak nierozłączni, że we wstępie do "Lobster & Shrimp" Jay Z w pierwszym zdaniu pyta: „wh-where Missy At?” Moim zdaniem, bez dwóch zdań i nikt mi nie przegada - najlepsze produkcje Timbalanda po dziś dzień to te z Missy Elliot, tam naprawdę była chemia i myślę, że Timothy wieeeeele Missy zawdzięcza - a ona jemu. Potem to już z górki poleciało. Do przełomowego 2006 Timothy współprodukował - wraz z Missy nad jej płytami: „Da Real World”, (99), „Miss E… So Addictive” (01) z genialnym singlem „Get Ur Freak On, który trafił na OST „Lary Croft” z featuringiem raczkującej jeszcze Nelly Furtado (poniżej video z występu live, jakby ktoś chciał zobaczyć fatalny występ młodziutkiej Nelly w dresach - wtedy też nawiązała się ich współpraca, która zaowocowała świetnym albumem "Loose" - ale o tym poniżej):
Missy Elliot feat. Nelly Furtado - Get Your Freak On (Remix)
Za�adowane przez: Schutzengerl1205. - Odkryj inne klipy wideo.
oraz „Under Construction” (02), This Is Not a Test! (03), jak i niezliczone produkcje na albumy min.: (a, że tak po jednym numerze przytoczę) Jay Z (Big Pimpin!), Aaaliyah (More than a Woman), Jadakiss (Nasty girl), Limp Bizkit (Take a look), No doubt (It’s a fight), Destiny’s child (Get on the bus), Justina Timberlake (Cry me a river), NAS’a (You Owe Me), Snop Dogg (What's My Name Pt. 2), Bubba Sparx (Take Off), Mack 10 (Nobody Hoo Bangin Style), TLC (Dirty, dirty), Lil Kim (The Jump Off), Alicia Keys (Heartburn), Nate Dogg (Gott Damn Same), Kelis (Running mate), Brandy (11 numerów z płyty „Afrodisiac") LL Cool J, Jennifer Lopez, Busta Rhymes itd… Sporo tego jest naprawdę, do tego jeszcze dochodzą mixtape’y, OST etc. Dużo tego i jest tam naprawdę sporo numerów, które miały swoje 5 minut, ale raczej nieliczni łączyli je z Timbalandem.
No i w końcu rok 2006. Timbo pracuje z Nelly Furtado nad wspomnianym albumem „Loose”, który okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Wystarczyło wziąć grzeczną dziewczynkę z „Whoa! Nelly” (który i tak - wg mnie - jest najlepszym albumem Nelly) i „Folklor” dodać jej seksapilu i z tego mixu wyszło wystarczająco dużo, by sprzedać 8,500,000 egzemplarzy albumu. W Polsce sprzedano jak do tej pory 130,000 egzemplarzy, co czyni „Loose” jedyną płytą zagranicznego wykonawcy w historii naszej fonografii, która osiągnęła status diamentowej płyty. „Maneater”, „Promiscous girl” , „Do it” - kuuupa dobrych singli z tego albumu trzęsła parkietami od LA przez Warszawę po Tokio. Timbaland (wraz z innym producentem – Danja) wyprodukował 9 z 12 kawałków na płycie a jest tam jeszcze parę numerów ze sporym potencjałem („Glow”, „Afraid” – produkowany przez Danje)). W tym samy roku ukazała się płyta Justin’a Timberlake’a „FutureSex/LoveSounds”, gdzie - również z Danja - Tim wyprodukował 11 z 13 numerów na płycie. W ten sposób Timbo zawojował komercyjne listy i nagle stał się ikoną popkultury – wyemigrował do meanstreamu a o jego produkcje zabiegali wszyscy, czasem z baaaardzo odległych muzycznie biegunów – Beyonce i Bjork, Duran Duran i Rihanna, Madonna i New Kids On The Block(!) Sporo tego. W 2007 Timbo wydał swoją drugą solową płytę „Timbaland Presents Shock Value” i to był kolejny zamach na stacje muzyczne: lista gości - począwszy od Eltona Johna na Dr Dre skończywszy. I choć dla mnie otwierający płytę „Oh Timbaland” jest najlepszym numerem na płycie to pierwszym singlem promującym płytę była piosenka "Give It to Me" z Justinem i Nelly - efekt pierwsze miejsce listy "Billboard Hot 100". Co by nie mówić - dobry numer, no... Kolejnym singlem z płyty była piosenka "The Way I Are" z Keri Hilson i D.O.E. . Trzecim singlem było „Apologize” z One Republic a potem „Scream” z Keri Hilson i Nicole Scherzinger, singli było jeszcze kilka. To dobra płyta jest, żałuje tylko, że ten kawałek nie wyszedł, bo jako singiel – mógłby sporo namieszać. Surowy, jak tatar. I jakoś tak Timbalanda w Timbalandzie odpowiednio:
Banger, jak nic. Trafił na OST „Step Up2”
W przełomowym 2006 roku pod egidą „Interscope records” powstał label „Mosley Music Group” skupiający min. : Timbaland , Nelly Furtado, Keri Hilson, Chris Cornell, OneRepublic, Sebastian (jego brat) a sam Mosley ostatecznie wywalczył sobie miejsce wśród najbardziej popularnych producentów - czego dowodem może byc niewątpliwie debiut "Shock Value" na 5 miejscu w US Billboard, obecność singli w każdej możliwej stacji muzycznej a przede wszystkim zainteresowanie jego produkcjami, o którym mowa powyżej. No i Timbo w końcu miał własna stajnię. Pod koniec 2009 Timbo wydal Shock Value 2, przy sluchaniu której ciężko oprzeć się wrażeniu, że skupia się ona mocno na promowaniu wykonawcow z macierzystej wytwórni. Nie poświęcam w tym wpisie miejsca na ostatnie produkcje Mosley'a, gdyż efektami i tak jesteśmy bombardowani na każdym kroku, Kate Perry (okropnie przesterowany wokal), Pussycat Dolls, Madonna etc.
Kilka słów na koniec na temat kontrowewrsji związanych z Timbalandem. O ile sampling jest znanym i akceptowanym źródłem postmodernistycznych kompozycji ostatnich lat, o tyle Timbo oskarżany jest często o plagiat utworów innych wykonawców. Zainteresowanych odsyłam do internetu.
Wracając do pytania postawionego na początku wpisu:"jak producent hip hopowy staje się ikoną popkultury?". Coż - w przypadku Timothy'ego Mosley'a - pozornie - wystarczyło robić cały czas swoje i czekać, aż to sie spodoba ludziom. Plus o tego mnóstwo koneksji nabytych przez lata oraz talent do wyczuwania trendu. To, co w czasach "Get Ur freak on" bylo awangardą - dziś jest standardem. Jeśli przysłuchać się jego dokonaniom, to pewne schematy są powtarzalne - surowy, połamany bit; oszczędny, pocięty bas; orientalne sample. I choć jego obecne produkcje zupełnie mi się nie podobają - to jestem święcie przekonany, że świat "przeje" się w końcu Timbalandem (czego paradoksalnie mu życzę) i powróci on do swoich korzeni.
Jest światełko w tunelu - na 2010 zapowiada się album Missy Elliot "Block party" - i o ile na ostatnim "Cookbook" Timothy zaistniał bodajże w 2 numerach, tak ten ma być współprodukowany przez niego. I na to czekam.
Na koniec, dla ciekawych, jak wygląda praca producenta muzycznego - fragment z "Faid to black" - dokumentalnego filmu o nagrywaniu "ostatniego" albumu Jay Z "Black album" - podczas ktorego Shawn odwiedził Timbalanda, owocem czego był numer "Dirt off your shoulder":
Pewna rzecz od dłuższego czasu nie daje mi spokoju. Mianowicie: jak to się dzieje, że czołowy undergroundowy hip hopowy producent, ktory obecny był jeszcze w zamierzchłych czasach na słuchawkach mojego walkmana, zalanego potem w wyniku działalności kolegi Michała przez klej Super Glue, zamienia się niepostrzeżenie w ikonę współczesnej popkultury, jego facjata świeci z częstotliwością minimum 1 raz na godzinę z każdej stacji telewizyjnej a nastolatki ściągaja tapety z ową facjatą na swe komórki?
Historia ma swój początek 10 marca 1972 roku, kiedy to w rodzinie pewnego kolejarza i pewnej pracownicy socjalnej w Richmond na świat przyszedł mały Timothy.
Timmy już pacholęciem będąc wykazywał zainteresowanie muzyką i – jeśli wierzyć jego bratu – rodzina obawiała się odrobinę o Timmiego, gdyż ten miast bawić się z innymi dziećmi, całymi dniami siedział w pokoju, bębnił na czym popadło i rozkręcał gramofony. Mama widząc zainteresowania syna kupiła mu prymitywny sprzęt Casio, by Timmy mógł się wyszumieć.
W 1986, gdy Timmy nabrał wprawy w bębnieniu, już jako uczeń pierwszego roku w High Salem poznał się z niejakim Pharellem Williamsem, który chodził do szkoły obok. Tim i Pharell postanowili zostać sławni i założyli grupę o wdzięcznej nazwie S.B.I. (Surrounded By Idiots). Nagrali materiał na płytę, która nigdy się nie ukazała i dośc szybko zakończyli współpracę. W sumie i tak nie mogę wyjść z podziwu, jak mogło dojść do tak egzotycznej kolaboracji. Pharell to Pharell a Timb (wtedy jeszcze DJ Tiny Tim, ale o tym za chwilę) to Timb. Brzmi jak oksymoron. Na próbę:
Hmm. W sumie nie ma się co dziwić, że szału nie zrobili.
Mosley’owi w owych czasach wiodło się raczej średnio. Grał sobie imprezy w klubach Wirginia Beach, imał się przeróżnych prac włącznie ze zmywaniem naczyń w amerykańskiej restauracji sieciowej z owocami morza „Red Lobster”, został postrzelony w szyję, w wyniku czego był przez 9 miesięcy częściowo sparaliżowany oraz stracił panowanie nad Mazdą RX7, zawinął się wokół drzewa i zabił swojego pasażera.
Ot, zwykły, raperski życiorys.
Gdzieś w tym czasie los postawił na jego drodze Melisse Arnette Elliott, która podówczas chce być znana światu jako Missy Elliot. To spotkanie było punktem zwrotnym w życiu DJ Tiny Tima. Missy należała do formacji „Faze”, do której składu DJ Tiny Tim dołączył wkrótce, jako producent. W 1991 roku „Faze” zostało zauważone przez DeVante Swing – członka i producenta zespołu „Jodeci”, który sprowadził ich do Nowego Jorku, gdzie dołączyli do kolektywu Swing Mob, podpisali kontrakt z Elektra Records, zmienili nazwę na Sistas i zamieszkali w jednym dwupiętrowym domu w Nowym Jorku, gdzie pracowali nad materiałem dla Jodeci, Sistas i swoimi solowymi produkcjami. W tym czasie powstały 2 płyty Jodeci i 1 Sistas: „Sistas 4 All around the Word”, z której to tylko singiel z Craig’iem Mack „It’s Alright” ujrzał światłe dzienne i trafił na OST „Młodych gniewnych”.
Numer jest zacny, szkoda że nie ma więcej tego materiału, choć biorąc pod uwagę popyt na Timbalanda to może jeszcze to wydadzą…
W 1995 roku Swing Mob przestało istnieć ale artyści okazjonalnie ze sobą współpracowali jeszcze przez długi czas. Timothy - przechrzczony przez DeVante na Timbalanda z racji jego przywiązania do butów tejże firmy (jakby ktoś nie wiedział to buty te wyglądają tak:
i były obiektem marzeń wielu młodych raperów, w tym moim).
- w 1996 ma bardzo pracowity rok. Spod jego ręki wychodzi płyta kolegi ze Swing Mob Ginuwine „Ginuwine...the Bachelor” z singlem „Pony”, o jakże wymownym refrenie „If you're horny, let's do it / Ride it; my pony”. Teledysk klasyka – do zapyziałego baru gdzieś na południu wpada Ginuwine z ekipą i robią imprezę na oczach zdumionych autochtonów. Ginuwine z rozpiętą koszulą, dziewczyny ujeżdżaja byka w kowbojskich kapeluszach, alkohol się leje, kowboje zaczynają bujać. Elegancko, wszystko jest. God I miss the 90’s. Singiel przez 2 tygodnie był nawet na pierwszym miejscu zestawienia Billboardu r&b.
Równocześnie wraz z Missy Elliot pracują nad drugą w dorobku płytą Aliyah „One in the milion”. Krążek wydany w tym samym roku okazał się wielkim sukcesem – w stanach sprzedano 3 mln a na świecie ponad 11 mln kopii tego albumu a pochodzące z niego single są do tej pory grane w radio i telewizji i śmiem twierdzić, że nie zestarzały się ani trochę. Jak choćby „Try again”:
Może dlatego też się nie zestarzały, że produkował je Timbaland a produkuje on naprawdę sporą część z tego co serwuje nam obecnie przemysł muzyczny?
Kolejny sukces przyszedł rok później a był nim debiutancki album Missy: „Supa dupa fly”. Trafiłem na niego dopiero w 2001 roku w granatowym fordzie escorcie mojego znajomego i - Boże - pamiętam jak dziś, że słuchaliśmy go w rzeczonym samochodzie, wraz z innym znajomym, na Lisiej Górze w Rzeszowie i tak sobie patrzyliśmy na panoramę Rzeszowa, na zewnątrz padał deszcz a my słuchaliśmy „Rain’ - który jest kurwa potężny - i jeżeli miałbym wybrać najlepszy wg mnie numer, który wyprodukował Timbo, to wybrałbym właśnie ten:
MISSY ELLIOTT'the rain'
Za�adowane przez: banatchec. - Odkryj inne klipy wideo.
Pamiętam, że w międzyczasie zaparowały nam szyby i już nie podziwialiśmy panoramy miasta, bo nic nie było widać.
O płycie nie ma co się rozwodzić – jest perfekcyjna i - wg mnie - nie ma słabych momentów. Platyna, 1.200.000 sprzedanych kopii. Pozycja obowiązkowa.
W tym samym roku wraz z raperem Magoo wydaje jeszcze płytę „Welcome to our World”. Współpraca z Magoo to chyba najmniej znana część działalności Timbalanda, a szkoda bo naprawdę na 3eh wspólnie nagranych albumach ( jeszcze „Indecent Proposal” (01) i „Under construction Part 2” (03) jest kawał dobrego rapu i kawał dobrego, starego Timbalanda, jak choćby w „Cop that shit” z „Under construction” z (a jakże) Missy Eliott:
Ten beat ukradł DJ Buhh do jakże romantycznego numeru „Fajna dziffka”, przy którym z pewnością na początku wieku odbył się niejeden bal samców...
W 1998 roku Timbo - oprócz produkcji dla min. Jay Z i Total - wydaje swoja pierwszą płytę: „Tim's Bio: Life From da Basement”, gdzie wśród gości można usłyszeć Aaliyah, Jay’a Z, NAS’a, Ludacris’a, Magoo i oczywiście Missy. W tym czasie byli tak nierozłączni, że we wstępie do "Lobster & Shrimp" Jay Z w pierwszym zdaniu pyta: „wh-where Missy At?” Moim zdaniem, bez dwóch zdań i nikt mi nie przegada - najlepsze produkcje Timbalanda po dziś dzień to te z Missy Elliot, tam naprawdę była chemia i myślę, że Timothy wieeeeele Missy zawdzięcza - a ona jemu. Potem to już z górki poleciało. Do przełomowego 2006 Timothy współprodukował - wraz z Missy nad jej płytami: „Da Real World”, (99), „Miss E… So Addictive” (01) z genialnym singlem „Get Ur Freak On, który trafił na OST „Lary Croft” z featuringiem raczkującej jeszcze Nelly Furtado (poniżej video z występu live, jakby ktoś chciał zobaczyć fatalny występ młodziutkiej Nelly w dresach - wtedy też nawiązała się ich współpraca, która zaowocowała świetnym albumem "Loose" - ale o tym poniżej):
Missy Elliot feat. Nelly Furtado - Get Your Freak On (Remix)
Za�adowane przez: Schutzengerl1205. - Odkryj inne klipy wideo.
oraz „Under Construction” (02), This Is Not a Test! (03), jak i niezliczone produkcje na albumy min.: (a, że tak po jednym numerze przytoczę) Jay Z (Big Pimpin!), Aaaliyah (More than a Woman), Jadakiss (Nasty girl), Limp Bizkit (Take a look), No doubt (It’s a fight), Destiny’s child (Get on the bus), Justina Timberlake (Cry me a river), NAS’a (You Owe Me), Snop Dogg (What's My Name Pt. 2), Bubba Sparx (Take Off), Mack 10 (Nobody Hoo Bangin Style), TLC (Dirty, dirty), Lil Kim (The Jump Off), Alicia Keys (Heartburn), Nate Dogg (Gott Damn Same), Kelis (Running mate), Brandy (11 numerów z płyty „Afrodisiac") LL Cool J, Jennifer Lopez, Busta Rhymes itd… Sporo tego jest naprawdę, do tego jeszcze dochodzą mixtape’y, OST etc. Dużo tego i jest tam naprawdę sporo numerów, które miały swoje 5 minut, ale raczej nieliczni łączyli je z Timbalandem.
No i w końcu rok 2006. Timbo pracuje z Nelly Furtado nad wspomnianym albumem „Loose”, który okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Wystarczyło wziąć grzeczną dziewczynkę z „Whoa! Nelly” (który i tak - wg mnie - jest najlepszym albumem Nelly) i „Folklor” dodać jej seksapilu i z tego mixu wyszło wystarczająco dużo, by sprzedać 8,500,000 egzemplarzy albumu. W Polsce sprzedano jak do tej pory 130,000 egzemplarzy, co czyni „Loose” jedyną płytą zagranicznego wykonawcy w historii naszej fonografii, która osiągnęła status diamentowej płyty. „Maneater”, „Promiscous girl” , „Do it” - kuuupa dobrych singli z tego albumu trzęsła parkietami od LA przez Warszawę po Tokio. Timbaland (wraz z innym producentem – Danja) wyprodukował 9 z 12 kawałków na płycie a jest tam jeszcze parę numerów ze sporym potencjałem („Glow”, „Afraid” – produkowany przez Danje)). W tym samy roku ukazała się płyta Justin’a Timberlake’a „FutureSex/LoveSounds”, gdzie - również z Danja - Tim wyprodukował 11 z 13 numerów na płycie. W ten sposób Timbo zawojował komercyjne listy i nagle stał się ikoną popkultury – wyemigrował do meanstreamu a o jego produkcje zabiegali wszyscy, czasem z baaaardzo odległych muzycznie biegunów – Beyonce i Bjork, Duran Duran i Rihanna, Madonna i New Kids On The Block(!) Sporo tego. W 2007 Timbo wydał swoją drugą solową płytę „Timbaland Presents Shock Value” i to był kolejny zamach na stacje muzyczne: lista gości - począwszy od Eltona Johna na Dr Dre skończywszy. I choć dla mnie otwierający płytę „Oh Timbaland” jest najlepszym numerem na płycie to pierwszym singlem promującym płytę była piosenka "Give It to Me" z Justinem i Nelly - efekt pierwsze miejsce listy "Billboard Hot 100". Co by nie mówić - dobry numer, no... Kolejnym singlem z płyty była piosenka "The Way I Are" z Keri Hilson i D.O.E. . Trzecim singlem było „Apologize” z One Republic a potem „Scream” z Keri Hilson i Nicole Scherzinger, singli było jeszcze kilka. To dobra płyta jest, żałuje tylko, że ten kawałek nie wyszedł, bo jako singiel – mógłby sporo namieszać. Surowy, jak tatar. I jakoś tak Timbalanda w Timbalandzie odpowiednio:
Banger, jak nic. Trafił na OST „Step Up2”
W przełomowym 2006 roku pod egidą „Interscope records” powstał label „Mosley Music Group” skupiający min. : Timbaland , Nelly Furtado, Keri Hilson, Chris Cornell, OneRepublic, Sebastian (jego brat) a sam Mosley ostatecznie wywalczył sobie miejsce wśród najbardziej popularnych producentów - czego dowodem może byc niewątpliwie debiut "Shock Value" na 5 miejscu w US Billboard, obecność singli w każdej możliwej stacji muzycznej a przede wszystkim zainteresowanie jego produkcjami, o którym mowa powyżej. No i Timbo w końcu miał własna stajnię. Pod koniec 2009 Timbo wydal Shock Value 2, przy sluchaniu której ciężko oprzeć się wrażeniu, że skupia się ona mocno na promowaniu wykonawcow z macierzystej wytwórni. Nie poświęcam w tym wpisie miejsca na ostatnie produkcje Mosley'a, gdyż efektami i tak jesteśmy bombardowani na każdym kroku, Kate Perry (okropnie przesterowany wokal), Pussycat Dolls, Madonna etc.
Kilka słów na koniec na temat kontrowewrsji związanych z Timbalandem. O ile sampling jest znanym i akceptowanym źródłem postmodernistycznych kompozycji ostatnich lat, o tyle Timbo oskarżany jest często o plagiat utworów innych wykonawców. Zainteresowanych odsyłam do internetu.
Wracając do pytania postawionego na początku wpisu:"jak producent hip hopowy staje się ikoną popkultury?". Coż - w przypadku Timothy'ego Mosley'a - pozornie - wystarczyło robić cały czas swoje i czekać, aż to sie spodoba ludziom. Plus o tego mnóstwo koneksji nabytych przez lata oraz talent do wyczuwania trendu. To, co w czasach "Get Ur freak on" bylo awangardą - dziś jest standardem. Jeśli przysłuchać się jego dokonaniom, to pewne schematy są powtarzalne - surowy, połamany bit; oszczędny, pocięty bas; orientalne sample. I choć jego obecne produkcje zupełnie mi się nie podobają - to jestem święcie przekonany, że świat "przeje" się w końcu Timbalandem (czego paradoksalnie mu życzę) i powróci on do swoich korzeni.
Jest światełko w tunelu - na 2010 zapowiada się album Missy Elliot "Block party" - i o ile na ostatnim "Cookbook" Timothy zaistniał bodajże w 2 numerach, tak ten ma być współprodukowany przez niego. I na to czekam.
Na koniec, dla ciekawych, jak wygląda praca producenta muzycznego - fragment z "Faid to black" - dokumentalnego filmu o nagrywaniu "ostatniego" albumu Jay Z "Black album" - podczas ktorego Shawn odwiedził Timbalanda, owocem czego był numer "Dirt off your shoulder":
czwartek, 8 kwietnia 2010
Death of autotune - czyli śmierć przesterom.
Czyli o obiecanym "zapomnianym" singlu z Blueprint 3.
Pamiętacie stary numer Cher "Believe"? Świeży swego czasu pop singiel, sprzedany na świecie w ponad 10.000.000 kopii. Zapoczątkował modę na "przesterowane" wokale, które o ile są traktowane z umiarem są znośne a w ostatnim czasie stały się po prostu plagę. Mi przynajmniej "pizgają" po uszach nieznośnie. No nie lubię. I tyle. Dla jasności, by była wiadomo o czym mowa:
"Douououououo youououououo beieieieieiieelieieieieieve thieieieieieiie louououououououve after louvuvuvuvuvuv" itd.
Kumacie?
Jay Z od niedawna chyba też tego nie lubi. Jak wieść gminna niesie, Shawn wraz Kanye Westem nagrali na B3 numer z wykorzystaniem auto tune ale potem się rozmyślili. Impulsem ponoć była reklama sieci fast food (lub, używając obowiązującej obecnie nomenklatury "quick service") Wendy's, w której wykorzystano ten właśnie efekt. HOV'a najwidoczniej przemyślał sprawę, doszedł do wniosku, że co za dużo, to niezdrowo i stanął w opozycji do mody na auto tune i ostatecznie na B3 znalazł się numer D.O.A (Death of auto tune) gdzie pierwszymi 4 wersami rozwiał wątpliwości co do swojego (świeżego) stosunku do auto tune:
"This is anti-autotune, death of the ringtone
This ain’t for Itunes, this ain’t for sing-along
This is Sinatra at the opera, bring a blonde
Preferably with a fat ass who can sing a song"
grunt to trafić w moment. Akurat Mary J Blige wydała singiel wykorzystujący auto tune ("The one").
Singiel "D.O.A." jest kozak, ale jak zwykle w Polsce nie hula:
Środowisko się podzieliło - Lil Wayne, czy Bone Thugs 'n' harmony nagrali remiks z propsami, The Game z kolei nagrał diss "I'm So Wavy (Death of Hov)" (choć -wg mnie - jak się kogoś dissuje za krytykę auto tune to wypadałoby dodać efekt w numerze a nie dodać moralizatorską gadkę na koniec, ale pewnie nie jestem obiektywny).
Co nie zmienia faktu, że "D.O.A." jest kozak.
Sample do numeru pochodzi z utworu Janko Nilovic & Dave Sucky: "In the Space":
Nie wiem, jak Wam, ale mi to strasznie przypomina ten numer, może to ten klarnet?
Inne BPM, inny klimat, inna stylistyka, ale, jak mawia mój kolega Rafał T. - w tęm manjke (transkrypcja oryginalna)...
Swoją drogą, odkąd Sony cenzuruje YT i inne hosty, to strasznie ciężko znaleźć oficjalne teledyski. Rozumiem numery z albumów z dodaną samą okładką, ale całe teledyski?
BTW. Co się dzieje z J Lo? Obadamy niebawem.
Pamiętacie stary numer Cher "Believe"? Świeży swego czasu pop singiel, sprzedany na świecie w ponad 10.000.000 kopii. Zapoczątkował modę na "przesterowane" wokale, które o ile są traktowane z umiarem są znośne a w ostatnim czasie stały się po prostu plagę. Mi przynajmniej "pizgają" po uszach nieznośnie. No nie lubię. I tyle. Dla jasności, by była wiadomo o czym mowa:
"Douououououo youououououo beieieieieiieelieieieieieve thieieieieieiie louououououououve after louvuvuvuvuvuv" itd.
Kumacie?
Jay Z od niedawna chyba też tego nie lubi. Jak wieść gminna niesie, Shawn wraz Kanye Westem nagrali na B3 numer z wykorzystaniem auto tune ale potem się rozmyślili. Impulsem ponoć była reklama sieci fast food (lub, używając obowiązującej obecnie nomenklatury "quick service") Wendy's, w której wykorzystano ten właśnie efekt. HOV'a najwidoczniej przemyślał sprawę, doszedł do wniosku, że co za dużo, to niezdrowo i stanął w opozycji do mody na auto tune i ostatecznie na B3 znalazł się numer D.O.A (Death of auto tune) gdzie pierwszymi 4 wersami rozwiał wątpliwości co do swojego (świeżego) stosunku do auto tune:
"This is anti-autotune, death of the ringtone
This ain’t for Itunes, this ain’t for sing-along
This is Sinatra at the opera, bring a blonde
Preferably with a fat ass who can sing a song"
grunt to trafić w moment. Akurat Mary J Blige wydała singiel wykorzystujący auto tune ("The one").
Singiel "D.O.A." jest kozak, ale jak zwykle w Polsce nie hula:
Środowisko się podzieliło - Lil Wayne, czy Bone Thugs 'n' harmony nagrali remiks z propsami, The Game z kolei nagrał diss "I'm So Wavy (Death of Hov)" (choć -wg mnie - jak się kogoś dissuje za krytykę auto tune to wypadałoby dodać efekt w numerze a nie dodać moralizatorską gadkę na koniec, ale pewnie nie jestem obiektywny).
Co nie zmienia faktu, że "D.O.A." jest kozak.
Sample do numeru pochodzi z utworu Janko Nilovic & Dave Sucky: "In the Space":
Nie wiem, jak Wam, ale mi to strasznie przypomina ten numer, może to ten klarnet?
Inne BPM, inny klimat, inna stylistyka, ale, jak mawia mój kolega Rafał T. - w tęm manjke (transkrypcja oryginalna)...
Swoją drogą, odkąd Sony cenzuruje YT i inne hosty, to strasznie ciężko znaleźć oficjalne teledyski. Rozumiem numery z albumów z dodaną samą okładką, ale całe teledyski?
BTW. Co się dzieje z J Lo? Obadamy niebawem.
środa, 7 kwietnia 2010
Bridging the gap - czyli z ojca na syna.
Kocham ten numer. Podwójny album kolejnej w tym blogu legendy nowojorskiego rapu - Nasira Jones'a a.k.a. NASa "Street's disciple" z którego pochodzi singiel, o ktorym mowa wyszedł w 2004 roku. Pomimo dobrej koniunktury na rap, album dopiero po roku czasu okrył sie platyną - w stanach potrzeba do uzyskania tego statusu 1.000.000 sprzedanych egzemplarzy. W pierwszym tygodniu sprzedało się 232.000 kopii (50 Cent sprzedał w pierwszym tygodniu 872.000 sztuk swojego debiutanckiego albumu "Get rich or die tryin" ale go i tak nie lubię :)).
W Polsce - dla porównania - do pokrycia się platyną album potrzebuje 30.000 sprzedanych kopii, co do tej pory z wykonawców hh udało się tylko OSTRemu z "Tylko dla dorosłych" (całkowicie zasłużenie) i Liroy'owi z "Alboom" ze sprzedażą 500.000sztuk (!) -ale wtedy jeszcze nie było internetu...
Co takiego szczególnego jest w tym numerze? Hmmm... To brudne brzmienie, ten synkopowany sample, głos ojca Nas'a - Olu Dara (który jest znanym gitarzystą jazzowym) i ten bit... No gra to wszystko razem po prostu. No i te tancerki a'la Billie Holiday shakin their asses :]
Talent ma się jednak w genach. A dobry sample obroni się wszędzie.
Sample pochodzi z numeru Muddy Waters'a - "Mannish Boy". Sam nie wiem, która wersja lepsza.
W Polsce - dla porównania - do pokrycia się platyną album potrzebuje 30.000 sprzedanych kopii, co do tej pory z wykonawców hh udało się tylko OSTRemu z "Tylko dla dorosłych" (całkowicie zasłużenie) i Liroy'owi z "Alboom" ze sprzedażą 500.000sztuk (!) -ale wtedy jeszcze nie było internetu...
Co takiego szczególnego jest w tym numerze? Hmmm... To brudne brzmienie, ten synkopowany sample, głos ojca Nas'a - Olu Dara (który jest znanym gitarzystą jazzowym) i ten bit... No gra to wszystko razem po prostu. No i te tancerki a'la Billie Holiday shakin their asses :]
Talent ma się jednak w genach. A dobry sample obroni się wszędzie.
Sample pochodzi z numeru Muddy Waters'a - "Mannish Boy". Sam nie wiem, która wersja lepsza.
wtorek, 6 kwietnia 2010
Alicja w krainie czarów - czyli odkrywanie Ameryki na nowo.
Na wstępie chciałem zaznaczyć, że moim zdaniem Ameryki na nowo odkrywać absolutnie nie należy.
Do "Alicji..." mam stosunek nabożny i sentymentalny. Dziecięciem będąc wraz z kolegą Michałem słuchaliśmy płyty z bajką, której okładka wyglądała tak:
oraz oglądaliśmy siedząc w domku z koca (bardzo prosta konstrukcja - na podniesione "biurko" półkotapczanu zakładało się koc) bajkę o Alicji na rzutniku Ania, który z kolei wyglądał tak:
"Alicję w krainie czarów", jak i "Alicję po drugiej stronie lustra" przeczytałem na wakacjach pomiędzy 8 klasą a 1 liceum, bowiem ukradłem egzemplarz jakiegoś starego wydania ze skromnej biblioteczki schroniska dla bezdomnych im św. Brata Alberta w Mielcu, gdzie w ramach wakacyjnej pracy z kolegą Szczepanem układałem panele podłogowe. Czuję się moralnie usprawiedliwiony, bowiem bezdomni nie wykazywali zainteresowania literaturą.(uff... w końcu to z siebie wyrzuciłem)
To był bardzo stary egzemplarz na pożółkłym papierze z pięknymi ilustracjami. Był, bo go pożyczyłem i już do mnie nie wrócił, ale pamiętam komu, więc drżyj!
Do rzeczy. Kiedy zobaczyłem billboard "Alicji..." w reżyserii Burtona jadąc tramwajem poczułem się znowu, jak w tym domku z koca. No bo cóż? Tim Burton, jak nikt wydawał się odpowiedni do odmalowania Krainy Czarów - kto oglądał "Gnijącą Pannę Młodą" czy "Jeźdzca bez glowy" ten się ze mną zgodzi. Kto nie oglądał też niech się zgodzi. Poza tym Johny Deep (nastolatki robią wow), Helena Bonham Carter. No i 3D. Wiedziałem czego się spodziewać, bo wiedziałem, jak pracuje Tim Burton:
a ja akurat taki klimat lubię.
Więc w przeuroczym towarzystwie wybraliśmy się nie tak dawno do kina. I co? I dupa.
Technicznie wszystko super. Piękny świat, rewelacyjne zdjęcia, montaż i efekty. Warstwa językowa bez zarzutu. Postaci pierwszorzędne (Marcowy Zając rules), aktorzy fenomenalni itp. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
Otóż... to nie jest "Alicja w Krainie Czarów". Po pierwsze Alicja nie miała cycków, bo była małą dziewczynką. Po drugie nie nosiła zbroi, nie wymachiwała mieczem, nie podróżowała na kapeluszu Szalonego Kapelusznika. I co najważniejsze NIE RATOWAŁA ŚWIATA. Czy naprawdę trzeba było robić z Alicji kolejnego Matrixa, Avatara, Władcę pierścieni czy Mrocznego rycerza? Nie tego się spodziewałem i strasznie mi się to gryzie z moim wyobrażeniem o Alicji.
Na dobitkę poraziło mnie fabularne wprowadzenie do historii i jej zakończenie. Mam wrażenie, że oba punkty fabuły - a w szczególności całą historia z metamorfozą Alicji i tym, jak wizyta w Krainie Czarów pomogła jej podjąć decyzję o odrzuceniu zamążpójścia Burton dopisał na szybko tuż przed oddaniem scenariusza do producentów. Nie "żre" to wogóle.
Cóż, na osłodę pozostaje fenomenalna kreacja Heleny Boham Carter, która w roli Królowej Kier jest po prostu świetna. Jak dla mnie ukradła cały film. Jak tu:
Podsumowując.
Off with your head, Mr Burton.
Do "Alicji..." mam stosunek nabożny i sentymentalny. Dziecięciem będąc wraz z kolegą Michałem słuchaliśmy płyty z bajką, której okładka wyglądała tak:
oraz oglądaliśmy siedząc w domku z koca (bardzo prosta konstrukcja - na podniesione "biurko" półkotapczanu zakładało się koc) bajkę o Alicji na rzutniku Ania, który z kolei wyglądał tak:
"Alicję w krainie czarów", jak i "Alicję po drugiej stronie lustra" przeczytałem na wakacjach pomiędzy 8 klasą a 1 liceum, bowiem ukradłem egzemplarz jakiegoś starego wydania ze skromnej biblioteczki schroniska dla bezdomnych im św. Brata Alberta w Mielcu, gdzie w ramach wakacyjnej pracy z kolegą Szczepanem układałem panele podłogowe. Czuję się moralnie usprawiedliwiony, bowiem bezdomni nie wykazywali zainteresowania literaturą.(uff... w końcu to z siebie wyrzuciłem)
To był bardzo stary egzemplarz na pożółkłym papierze z pięknymi ilustracjami. Był, bo go pożyczyłem i już do mnie nie wrócił, ale pamiętam komu, więc drżyj!
Do rzeczy. Kiedy zobaczyłem billboard "Alicji..." w reżyserii Burtona jadąc tramwajem poczułem się znowu, jak w tym domku z koca. No bo cóż? Tim Burton, jak nikt wydawał się odpowiedni do odmalowania Krainy Czarów - kto oglądał "Gnijącą Pannę Młodą" czy "Jeźdzca bez glowy" ten się ze mną zgodzi. Kto nie oglądał też niech się zgodzi. Poza tym Johny Deep (nastolatki robią wow), Helena Bonham Carter. No i 3D. Wiedziałem czego się spodziewać, bo wiedziałem, jak pracuje Tim Burton:
a ja akurat taki klimat lubię.
Więc w przeuroczym towarzystwie wybraliśmy się nie tak dawno do kina. I co? I dupa.
Technicznie wszystko super. Piękny świat, rewelacyjne zdjęcia, montaż i efekty. Warstwa językowa bez zarzutu. Postaci pierwszorzędne (Marcowy Zając rules), aktorzy fenomenalni itp. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
Otóż... to nie jest "Alicja w Krainie Czarów". Po pierwsze Alicja nie miała cycków, bo była małą dziewczynką. Po drugie nie nosiła zbroi, nie wymachiwała mieczem, nie podróżowała na kapeluszu Szalonego Kapelusznika. I co najważniejsze NIE RATOWAŁA ŚWIATA. Czy naprawdę trzeba było robić z Alicji kolejnego Matrixa, Avatara, Władcę pierścieni czy Mrocznego rycerza? Nie tego się spodziewałem i strasznie mi się to gryzie z moim wyobrażeniem o Alicji.
Na dobitkę poraziło mnie fabularne wprowadzenie do historii i jej zakończenie. Mam wrażenie, że oba punkty fabuły - a w szczególności całą historia z metamorfozą Alicji i tym, jak wizyta w Krainie Czarów pomogła jej podjąć decyzję o odrzuceniu zamążpójścia Burton dopisał na szybko tuż przed oddaniem scenariusza do producentów. Nie "żre" to wogóle.
Cóż, na osłodę pozostaje fenomenalna kreacja Heleny Boham Carter, która w roli Królowej Kier jest po prostu świetna. Jak dla mnie ukradła cały film. Jak tu:
Podsumowując.
Off with your head, Mr Burton.
poniedziałek, 5 kwietnia 2010
"On to the next one" - czyli Jay Z w krainie satanistów.
Nad moim uwielbieniem dla Jay Z nie będę się rozwodził, starczy powiedzieć, że Shawn wielkim artystą jest.
Poza tym, że jest świetnym muzykiem, ma łeb do interesów, to jeszcze ma piękną żonę, własną wytwórnię, firmę odzieżową, sieć klubów w NY, Atlancie, LV, Chicago, Tokyo i Macao - to jeszcze ma drużynę koszykówki - NJ Nets.
Nad jego ostatnią płytą Blueprint 3 - z kolei - nie będę się znęcał, bo - moim zdaniem - szału nie robi. Zaciekawiło mnie z kolei to, że płyta wyszła we wrześniu a singli, jak na lekarstwo. Słyszałem raptem "NY state of mind" z Alicią Keys i "Forever young" - za który - wg mnie - powinien dostać conajmniej karę prac społecznych zbierając np. papierki przy autostradzie.
Tymczasem okazało się, że single są - tylko, że nie ma ich w Polsce.
Ciekawe, czy dlatego, że nie są puszczane dla naszych "stacji" muzycznych, czy nie są puszczane przez nie?
O ile na Blueprint "On to the next one" na bicie Sweez Beatz jakoś specjalnie nie zwrócił mojej uwagi - to z tym teledyskiem - no to to jest prawdziwa PETARDA.
Reżyseria Anthony Mandler (tak wyguglałem). A nawet jeśli nie on, to i tak Tony ma imponujące CV i warto go poznać. http://en.wikipedia.org/wiki/Anthony_Mandler
Dla mnie teledysk roku, choć dopiero kwiecień.
A dlaczego "Jay Z w krainie satanistów"?
Otóż teledysk wzbudził spore kontrowersje - ze względu na "satanistyczny" przekaz - czaszki, aureola nad głową HOV'y, czaszka kozła itp. Ogólnie rzecz biorąc atmosfera wokół Jay'a jest gęsta - a tu znowu - padają oskarżenia o przynależność do loży masońskiej, satanizm etc. - zainteresowanych odsyłam do YT - jest tego całe mnóstwo.
Pierwsze pytanie brzmi, czy informacje o jego powiązaniach są prawdziwe - czy po prostu Jay jawnie sobie z tego drwi wykorzystując koniunkturę w myśl zasady - "nie ważne co, niech gadają"?
Drugie pytanie brzmi, dlaczego takie single nie trafiają nad Wisłę?
PS Ten pan stylizowany na Jokera to Colin Bailey a.k.a Drums of Death. Nie mam pojęcia skąd anglik grający ostro elektronicznie wziął się w tym teledysku. Jakby ktoś znał jakieś powiązania pomiędzy tymi panami - to ja bardzo chętnie.
But, in the end of the day - to tylko teledysk. I tak rozpierdala mnie ten numer z kablami. Jakie to proste.
O kolejnym "zapomnianym" singlu z B3 wkrótce.
Poza tym, że jest świetnym muzykiem, ma łeb do interesów, to jeszcze ma piękną żonę, własną wytwórnię, firmę odzieżową, sieć klubów w NY, Atlancie, LV, Chicago, Tokyo i Macao - to jeszcze ma drużynę koszykówki - NJ Nets.
Nad jego ostatnią płytą Blueprint 3 - z kolei - nie będę się znęcał, bo - moim zdaniem - szału nie robi. Zaciekawiło mnie z kolei to, że płyta wyszła we wrześniu a singli, jak na lekarstwo. Słyszałem raptem "NY state of mind" z Alicią Keys i "Forever young" - za który - wg mnie - powinien dostać conajmniej karę prac społecznych zbierając np. papierki przy autostradzie.
Tymczasem okazało się, że single są - tylko, że nie ma ich w Polsce.
Ciekawe, czy dlatego, że nie są puszczane dla naszych "stacji" muzycznych, czy nie są puszczane przez nie?
O ile na Blueprint "On to the next one" na bicie Sweez Beatz jakoś specjalnie nie zwrócił mojej uwagi - to z tym teledyskiem - no to to jest prawdziwa PETARDA.
Reżyseria Anthony Mandler (tak wyguglałem). A nawet jeśli nie on, to i tak Tony ma imponujące CV i warto go poznać. http://en.wikipedia.org/wiki/Anthony_Mandler
Dla mnie teledysk roku, choć dopiero kwiecień.
A dlaczego "Jay Z w krainie satanistów"?
Otóż teledysk wzbudził spore kontrowersje - ze względu na "satanistyczny" przekaz - czaszki, aureola nad głową HOV'y, czaszka kozła itp. Ogólnie rzecz biorąc atmosfera wokół Jay'a jest gęsta - a tu znowu - padają oskarżenia o przynależność do loży masońskiej, satanizm etc. - zainteresowanych odsyłam do YT - jest tego całe mnóstwo.
Pierwsze pytanie brzmi, czy informacje o jego powiązaniach są prawdziwe - czy po prostu Jay jawnie sobie z tego drwi wykorzystując koniunkturę w myśl zasady - "nie ważne co, niech gadają"?
Drugie pytanie brzmi, dlaczego takie single nie trafiają nad Wisłę?
PS Ten pan stylizowany na Jokera to Colin Bailey a.k.a Drums of Death. Nie mam pojęcia skąd anglik grający ostro elektronicznie wziął się w tym teledysku. Jakby ktoś znał jakieś powiązania pomiędzy tymi panami - to ja bardzo chętnie.
But, in the end of the day - to tylko teledysk. I tak rozpierdala mnie ten numer z kablami. Jakie to proste.
O kolejnym "zapomnianym" singlu z B3 wkrótce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)