Post inspirowany przez Moją Ulubioną Kuzynkę.
Pewna rzecz od dłuższego czasu nie daje mi spokoju. Mianowicie: jak to się dzieje, że czołowy undergroundowy hip hopowy producent, ktory obecny był jeszcze w zamierzchłych czasach na słuchawkach mojego walkmana, zalanego potem w wyniku działalności kolegi Michała przez klej Super Glue, zamienia się niepostrzeżenie w ikonę współczesnej popkultury, jego facjata świeci z częstotliwością minimum 1 raz na godzinę z każdej stacji telewizyjnej a nastolatki ściągaja tapety z ową facjatą na swe komórki?
Historia ma swój początek 10 marca 1972 roku, kiedy to w rodzinie pewnego kolejarza i pewnej pracownicy socjalnej w Richmond na świat przyszedł mały Timothy.
Timmy już pacholęciem będąc wykazywał zainteresowanie muzyką i – jeśli wierzyć jego bratu – rodzina obawiała się odrobinę o Timmiego, gdyż ten miast bawić się z innymi dziećmi, całymi dniami siedział w pokoju, bębnił na czym popadło i rozkręcał gramofony. Mama widząc zainteresowania syna kupiła mu prymitywny sprzęt Casio, by Timmy mógł się wyszumieć.
W 1986, gdy Timmy nabrał wprawy w bębnieniu, już jako uczeń pierwszego roku w High Salem poznał się z niejakim Pharellem Williamsem, który chodził do szkoły obok. Tim i Pharell postanowili zostać sławni i założyli grupę o wdzięcznej nazwie S.B.I. (Surrounded By Idiots). Nagrali materiał na płytę, która nigdy się nie ukazała i dośc szybko zakończyli współpracę. W sumie i tak nie mogę wyjść z podziwu, jak mogło dojść do tak egzotycznej kolaboracji. Pharell to Pharell a Timb (wtedy jeszcze DJ Tiny Tim, ale o tym za chwilę) to Timb. Brzmi jak oksymoron. Na próbę:
Hmm. W sumie nie ma się co dziwić, że szału nie zrobili.
Mosley’owi w owych czasach wiodło się raczej średnio. Grał sobie imprezy w klubach Wirginia Beach, imał się przeróżnych prac włącznie ze zmywaniem naczyń w amerykańskiej restauracji sieciowej z owocami morza „Red Lobster”, został postrzelony w szyję, w wyniku czego był przez 9 miesięcy częściowo sparaliżowany oraz stracił panowanie nad Mazdą RX7, zawinął się wokół drzewa i zabił swojego pasażera.
Ot, zwykły, raperski życiorys.
Gdzieś w tym czasie los postawił na jego drodze Melisse Arnette Elliott, która podówczas chce być znana światu jako Missy Elliot. To spotkanie było punktem zwrotnym w życiu DJ Tiny Tima. Missy należała do formacji „Faze”, do której składu DJ Tiny Tim dołączył wkrótce, jako producent. W 1991 roku „Faze” zostało zauważone przez DeVante Swing – członka i producenta zespołu „Jodeci”, który sprowadził ich do Nowego Jorku, gdzie dołączyli do kolektywu Swing Mob, podpisali kontrakt z Elektra Records, zmienili nazwę na Sistas i zamieszkali w jednym dwupiętrowym domu w Nowym Jorku, gdzie pracowali nad materiałem dla Jodeci, Sistas i swoimi solowymi produkcjami. W tym czasie powstały 2 płyty Jodeci i 1 Sistas: „Sistas 4 All around the Word”, z której to tylko singiel z Craig’iem Mack „It’s Alright” ujrzał światłe dzienne i trafił na OST „Młodych gniewnych”.
Numer jest zacny, szkoda że nie ma więcej tego materiału, choć biorąc pod uwagę popyt na Timbalanda to może jeszcze to wydadzą…
W 1995 roku Swing Mob przestało istnieć ale artyści okazjonalnie ze sobą współpracowali jeszcze przez długi czas. Timothy - przechrzczony przez DeVante na Timbalanda z racji jego przywiązania do butów tejże firmy (jakby ktoś nie wiedział to buty te wyglądają tak:
i były obiektem marzeń wielu młodych raperów, w tym moim).
- w 1996 ma bardzo pracowity rok. Spod jego ręki wychodzi płyta kolegi ze Swing Mob Ginuwine „Ginuwine...the Bachelor” z singlem „Pony”, o jakże wymownym refrenie „If you're horny, let's do it / Ride it; my pony”. Teledysk klasyka – do zapyziałego baru gdzieś na południu wpada Ginuwine z ekipą i robią imprezę na oczach zdumionych autochtonów. Ginuwine z rozpiętą koszulą, dziewczyny ujeżdżaja byka w kowbojskich kapeluszach, alkohol się leje, kowboje zaczynają bujać. Elegancko, wszystko jest. God I miss the 90’s. Singiel przez 2 tygodnie był nawet na pierwszym miejscu zestawienia Billboardu r&b.
Równocześnie wraz z Missy Elliot pracują nad drugą w dorobku płytą Aliyah „One in the milion”. Krążek wydany w tym samym roku okazał się wielkim sukcesem – w stanach sprzedano 3 mln a na świecie ponad 11 mln kopii tego albumu a pochodzące z niego single są do tej pory grane w radio i telewizji i śmiem twierdzić, że nie zestarzały się ani trochę. Jak choćby „Try again”:
Może dlatego też się nie zestarzały, że produkował je Timbaland a produkuje on naprawdę sporą część z tego co serwuje nam obecnie przemysł muzyczny?
Kolejny sukces przyszedł rok później a był nim debiutancki album Missy: „Supa dupa fly”. Trafiłem na niego dopiero w 2001 roku w granatowym fordzie escorcie mojego znajomego i - Boże - pamiętam jak dziś, że słuchaliśmy go w rzeczonym samochodzie, wraz z innym znajomym, na Lisiej Górze w Rzeszowie i tak sobie patrzyliśmy na panoramę Rzeszowa, na zewnątrz padał deszcz a my słuchaliśmy „Rain’ - który jest kurwa potężny - i jeżeli miałbym wybrać najlepszy wg mnie numer, który wyprodukował Timbo, to wybrałbym właśnie ten:
MISSY ELLIOTT'the rain'
Za�adowane przez: banatchec. - Odkryj inne klipy wideo.
Pamiętam, że w międzyczasie zaparowały nam szyby i już nie podziwialiśmy panoramy miasta, bo nic nie było widać.
O płycie nie ma co się rozwodzić – jest perfekcyjna i - wg mnie - nie ma słabych momentów. Platyna, 1.200.000 sprzedanych kopii. Pozycja obowiązkowa.
W tym samym roku wraz z raperem Magoo wydaje jeszcze płytę „Welcome to our World”. Współpraca z Magoo to chyba najmniej znana część działalności Timbalanda, a szkoda bo naprawdę na 3eh wspólnie nagranych albumach ( jeszcze „Indecent Proposal” (01) i „Under construction Part 2” (03) jest kawał dobrego rapu i kawał dobrego, starego Timbalanda, jak choćby w „Cop that shit” z „Under construction” z (a jakże) Missy Eliott:
Ten beat ukradł DJ Buhh do jakże romantycznego numeru „Fajna dziffka”, przy którym z pewnością na początku wieku odbył się niejeden bal samców...
W 1998 roku Timbo - oprócz produkcji dla min. Jay Z i Total - wydaje swoja pierwszą płytę: „Tim's Bio: Life From da Basement”, gdzie wśród gości można usłyszeć Aaliyah, Jay’a Z, NAS’a, Ludacris’a, Magoo i oczywiście Missy. W tym czasie byli tak nierozłączni, że we wstępie do "Lobster & Shrimp" Jay Z w pierwszym zdaniu pyta: „wh-where Missy At?” Moim zdaniem, bez dwóch zdań i nikt mi nie przegada - najlepsze produkcje Timbalanda po dziś dzień to te z Missy Elliot, tam naprawdę była chemia i myślę, że Timothy wieeeeele Missy zawdzięcza - a ona jemu. Potem to już z górki poleciało. Do przełomowego 2006 Timothy współprodukował - wraz z Missy nad jej płytami: „Da Real World”, (99), „Miss E… So Addictive” (01) z genialnym singlem „Get Ur Freak On, który trafił na OST „Lary Croft” z featuringiem raczkującej jeszcze Nelly Furtado (poniżej video z występu live, jakby ktoś chciał zobaczyć fatalny występ młodziutkiej Nelly w dresach - wtedy też nawiązała się ich współpraca, która zaowocowała świetnym albumem "Loose" - ale o tym poniżej):
Missy Elliot feat. Nelly Furtado - Get Your Freak On (Remix)
Za�adowane przez: Schutzengerl1205. - Odkryj inne klipy wideo.
oraz „Under Construction” (02), This Is Not a Test! (03), jak i niezliczone produkcje na albumy min.: (a, że tak po jednym numerze przytoczę) Jay Z (Big Pimpin!), Aaaliyah (More than a Woman), Jadakiss (Nasty girl), Limp Bizkit (Take a look), No doubt (It’s a fight), Destiny’s child (Get on the bus), Justina Timberlake (Cry me a river), NAS’a (You Owe Me), Snop Dogg (What's My Name Pt. 2), Bubba Sparx (Take Off), Mack 10 (Nobody Hoo Bangin Style), TLC (Dirty, dirty), Lil Kim (The Jump Off), Alicia Keys (Heartburn), Nate Dogg (Gott Damn Same), Kelis (Running mate), Brandy (11 numerów z płyty „Afrodisiac") LL Cool J, Jennifer Lopez, Busta Rhymes itd… Sporo tego jest naprawdę, do tego jeszcze dochodzą mixtape’y, OST etc. Dużo tego i jest tam naprawdę sporo numerów, które miały swoje 5 minut, ale raczej nieliczni łączyli je z Timbalandem.
No i w końcu rok 2006. Timbo pracuje z Nelly Furtado nad wspomnianym albumem „Loose”, który okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Wystarczyło wziąć grzeczną dziewczynkę z „Whoa! Nelly” (który i tak - wg mnie - jest najlepszym albumem Nelly) i „Folklor” dodać jej seksapilu i z tego mixu wyszło wystarczająco dużo, by sprzedać 8,500,000 egzemplarzy albumu. W Polsce sprzedano jak do tej pory 130,000 egzemplarzy, co czyni „Loose” jedyną płytą zagranicznego wykonawcy w historii naszej fonografii, która osiągnęła status diamentowej płyty. „Maneater”, „Promiscous girl” , „Do it” - kuuupa dobrych singli z tego albumu trzęsła parkietami od LA przez Warszawę po Tokio. Timbaland (wraz z innym producentem – Danja) wyprodukował 9 z 12 kawałków na płycie a jest tam jeszcze parę numerów ze sporym potencjałem („Glow”, „Afraid” – produkowany przez Danje)). W tym samy roku ukazała się płyta Justin’a Timberlake’a „FutureSex/LoveSounds”, gdzie - również z Danja - Tim wyprodukował 11 z 13 numerów na płycie. W ten sposób Timbo zawojował komercyjne listy i nagle stał się ikoną popkultury – wyemigrował do meanstreamu a o jego produkcje zabiegali wszyscy, czasem z baaaardzo odległych muzycznie biegunów – Beyonce i Bjork, Duran Duran i Rihanna, Madonna i New Kids On The Block(!) Sporo tego. W 2007 Timbo wydał swoją drugą solową płytę „Timbaland Presents Shock Value” i to był kolejny zamach na stacje muzyczne: lista gości - począwszy od Eltona Johna na Dr Dre skończywszy. I choć dla mnie otwierający płytę „Oh Timbaland” jest najlepszym numerem na płycie to pierwszym singlem promującym płytę była piosenka "Give It to Me" z Justinem i Nelly - efekt pierwsze miejsce listy "Billboard Hot 100". Co by nie mówić - dobry numer, no... Kolejnym singlem z płyty była piosenka "The Way I Are" z Keri Hilson i D.O.E. . Trzecim singlem było „Apologize” z One Republic a potem „Scream” z Keri Hilson i Nicole Scherzinger, singli było jeszcze kilka. To dobra płyta jest, żałuje tylko, że ten kawałek nie wyszedł, bo jako singiel – mógłby sporo namieszać. Surowy, jak tatar. I jakoś tak Timbalanda w Timbalandzie odpowiednio:
Banger, jak nic. Trafił na OST „Step Up2”
W przełomowym 2006 roku pod egidą „Interscope records” powstał label „Mosley Music Group” skupiający min. : Timbaland , Nelly Furtado, Keri Hilson, Chris Cornell, OneRepublic, Sebastian (jego brat) a sam Mosley ostatecznie wywalczył sobie miejsce wśród najbardziej popularnych producentów - czego dowodem może byc niewątpliwie debiut "Shock Value" na 5 miejscu w US Billboard, obecność singli w każdej możliwej stacji muzycznej a przede wszystkim zainteresowanie jego produkcjami, o którym mowa powyżej. No i Timbo w końcu miał własna stajnię. Pod koniec 2009 Timbo wydal Shock Value 2, przy sluchaniu której ciężko oprzeć się wrażeniu, że skupia się ona mocno na promowaniu wykonawcow z macierzystej wytwórni. Nie poświęcam w tym wpisie miejsca na ostatnie produkcje Mosley'a, gdyż efektami i tak jesteśmy bombardowani na każdym kroku, Kate Perry (okropnie przesterowany wokal), Pussycat Dolls, Madonna etc.
Kilka słów na koniec na temat kontrowewrsji związanych z Timbalandem. O ile sampling jest znanym i akceptowanym źródłem postmodernistycznych kompozycji ostatnich lat, o tyle Timbo oskarżany jest często o plagiat utworów innych wykonawców. Zainteresowanych odsyłam do internetu.
Wracając do pytania postawionego na początku wpisu:"jak producent hip hopowy staje się ikoną popkultury?". Coż - w przypadku Timothy'ego Mosley'a - pozornie - wystarczyło robić cały czas swoje i czekać, aż to sie spodoba ludziom. Plus o tego mnóstwo koneksji nabytych przez lata oraz talent do wyczuwania trendu. To, co w czasach "Get Ur freak on" bylo awangardą - dziś jest standardem. Jeśli przysłuchać się jego dokonaniom, to pewne schematy są powtarzalne - surowy, połamany bit; oszczędny, pocięty bas; orientalne sample. I choć jego obecne produkcje zupełnie mi się nie podobają - to jestem święcie przekonany, że świat "przeje" się w końcu Timbalandem (czego paradoksalnie mu życzę) i powróci on do swoich korzeni.
Jest światełko w tunelu - na 2010 zapowiada się album Missy Elliot "Block party" - i o ile na ostatnim "Cookbook" Timothy zaistniał bodajże w 2 numerach, tak ten ma być współprodukowany przez niego. I na to czekam.
Na koniec, dla ciekawych, jak wygląda praca producenta muzycznego - fragment z "Faid to black" - dokumentalnego filmu o nagrywaniu "ostatniego" albumu Jay Z "Black album" - podczas ktorego Shawn odwiedził Timbalanda, owocem czego był numer "Dirt off your shoulder":
poniedziałek, 19 kwietnia 2010
czwartek, 8 kwietnia 2010
Death of autotune - czyli śmierć przesterom.
Czyli o obiecanym "zapomnianym" singlu z Blueprint 3.
Pamiętacie stary numer Cher "Believe"? Świeży swego czasu pop singiel, sprzedany na świecie w ponad 10.000.000 kopii. Zapoczątkował modę na "przesterowane" wokale, które o ile są traktowane z umiarem są znośne a w ostatnim czasie stały się po prostu plagę. Mi przynajmniej "pizgają" po uszach nieznośnie. No nie lubię. I tyle. Dla jasności, by była wiadomo o czym mowa:
"Douououououo youououououo beieieieieiieelieieieieieve thieieieieieiie louououououououve after louvuvuvuvuvuv" itd.
Kumacie?
Jay Z od niedawna chyba też tego nie lubi. Jak wieść gminna niesie, Shawn wraz Kanye Westem nagrali na B3 numer z wykorzystaniem auto tune ale potem się rozmyślili. Impulsem ponoć była reklama sieci fast food (lub, używając obowiązującej obecnie nomenklatury "quick service") Wendy's, w której wykorzystano ten właśnie efekt. HOV'a najwidoczniej przemyślał sprawę, doszedł do wniosku, że co za dużo, to niezdrowo i stanął w opozycji do mody na auto tune i ostatecznie na B3 znalazł się numer D.O.A (Death of auto tune) gdzie pierwszymi 4 wersami rozwiał wątpliwości co do swojego (świeżego) stosunku do auto tune:
"This is anti-autotune, death of the ringtone
This ain’t for Itunes, this ain’t for sing-along
This is Sinatra at the opera, bring a blonde
Preferably with a fat ass who can sing a song"
grunt to trafić w moment. Akurat Mary J Blige wydała singiel wykorzystujący auto tune ("The one").
Singiel "D.O.A." jest kozak, ale jak zwykle w Polsce nie hula:
Środowisko się podzieliło - Lil Wayne, czy Bone Thugs 'n' harmony nagrali remiks z propsami, The Game z kolei nagrał diss "I'm So Wavy (Death of Hov)" (choć -wg mnie - jak się kogoś dissuje za krytykę auto tune to wypadałoby dodać efekt w numerze a nie dodać moralizatorską gadkę na koniec, ale pewnie nie jestem obiektywny).
Co nie zmienia faktu, że "D.O.A." jest kozak.
Sample do numeru pochodzi z utworu Janko Nilovic & Dave Sucky: "In the Space":
Nie wiem, jak Wam, ale mi to strasznie przypomina ten numer, może to ten klarnet?
Inne BPM, inny klimat, inna stylistyka, ale, jak mawia mój kolega Rafał T. - w tęm manjke (transkrypcja oryginalna)...
Swoją drogą, odkąd Sony cenzuruje YT i inne hosty, to strasznie ciężko znaleźć oficjalne teledyski. Rozumiem numery z albumów z dodaną samą okładką, ale całe teledyski?
BTW. Co się dzieje z J Lo? Obadamy niebawem.
Pamiętacie stary numer Cher "Believe"? Świeży swego czasu pop singiel, sprzedany na świecie w ponad 10.000.000 kopii. Zapoczątkował modę na "przesterowane" wokale, które o ile są traktowane z umiarem są znośne a w ostatnim czasie stały się po prostu plagę. Mi przynajmniej "pizgają" po uszach nieznośnie. No nie lubię. I tyle. Dla jasności, by była wiadomo o czym mowa:
"Douououououo youououououo beieieieieiieelieieieieieve thieieieieieiie louououououououve after louvuvuvuvuvuv" itd.
Kumacie?
Jay Z od niedawna chyba też tego nie lubi. Jak wieść gminna niesie, Shawn wraz Kanye Westem nagrali na B3 numer z wykorzystaniem auto tune ale potem się rozmyślili. Impulsem ponoć była reklama sieci fast food (lub, używając obowiązującej obecnie nomenklatury "quick service") Wendy's, w której wykorzystano ten właśnie efekt. HOV'a najwidoczniej przemyślał sprawę, doszedł do wniosku, że co za dużo, to niezdrowo i stanął w opozycji do mody na auto tune i ostatecznie na B3 znalazł się numer D.O.A (Death of auto tune) gdzie pierwszymi 4 wersami rozwiał wątpliwości co do swojego (świeżego) stosunku do auto tune:
"This is anti-autotune, death of the ringtone
This ain’t for Itunes, this ain’t for sing-along
This is Sinatra at the opera, bring a blonde
Preferably with a fat ass who can sing a song"
grunt to trafić w moment. Akurat Mary J Blige wydała singiel wykorzystujący auto tune ("The one").
Singiel "D.O.A." jest kozak, ale jak zwykle w Polsce nie hula:
Środowisko się podzieliło - Lil Wayne, czy Bone Thugs 'n' harmony nagrali remiks z propsami, The Game z kolei nagrał diss "I'm So Wavy (Death of Hov)" (choć -wg mnie - jak się kogoś dissuje za krytykę auto tune to wypadałoby dodać efekt w numerze a nie dodać moralizatorską gadkę na koniec, ale pewnie nie jestem obiektywny).
Co nie zmienia faktu, że "D.O.A." jest kozak.
Sample do numeru pochodzi z utworu Janko Nilovic & Dave Sucky: "In the Space":
Nie wiem, jak Wam, ale mi to strasznie przypomina ten numer, może to ten klarnet?
Inne BPM, inny klimat, inna stylistyka, ale, jak mawia mój kolega Rafał T. - w tęm manjke (transkrypcja oryginalna)...
Swoją drogą, odkąd Sony cenzuruje YT i inne hosty, to strasznie ciężko znaleźć oficjalne teledyski. Rozumiem numery z albumów z dodaną samą okładką, ale całe teledyski?
BTW. Co się dzieje z J Lo? Obadamy niebawem.
środa, 7 kwietnia 2010
Bridging the gap - czyli z ojca na syna.
Kocham ten numer. Podwójny album kolejnej w tym blogu legendy nowojorskiego rapu - Nasira Jones'a a.k.a. NASa "Street's disciple" z którego pochodzi singiel, o ktorym mowa wyszedł w 2004 roku. Pomimo dobrej koniunktury na rap, album dopiero po roku czasu okrył sie platyną - w stanach potrzeba do uzyskania tego statusu 1.000.000 sprzedanych egzemplarzy. W pierwszym tygodniu sprzedało się 232.000 kopii (50 Cent sprzedał w pierwszym tygodniu 872.000 sztuk swojego debiutanckiego albumu "Get rich or die tryin" ale go i tak nie lubię :)).
W Polsce - dla porównania - do pokrycia się platyną album potrzebuje 30.000 sprzedanych kopii, co do tej pory z wykonawców hh udało się tylko OSTRemu z "Tylko dla dorosłych" (całkowicie zasłużenie) i Liroy'owi z "Alboom" ze sprzedażą 500.000sztuk (!) -ale wtedy jeszcze nie było internetu...
Co takiego szczególnego jest w tym numerze? Hmmm... To brudne brzmienie, ten synkopowany sample, głos ojca Nas'a - Olu Dara (który jest znanym gitarzystą jazzowym) i ten bit... No gra to wszystko razem po prostu. No i te tancerki a'la Billie Holiday shakin their asses :]
Talent ma się jednak w genach. A dobry sample obroni się wszędzie.
Sample pochodzi z numeru Muddy Waters'a - "Mannish Boy". Sam nie wiem, która wersja lepsza.
W Polsce - dla porównania - do pokrycia się platyną album potrzebuje 30.000 sprzedanych kopii, co do tej pory z wykonawców hh udało się tylko OSTRemu z "Tylko dla dorosłych" (całkowicie zasłużenie) i Liroy'owi z "Alboom" ze sprzedażą 500.000sztuk (!) -ale wtedy jeszcze nie było internetu...
Co takiego szczególnego jest w tym numerze? Hmmm... To brudne brzmienie, ten synkopowany sample, głos ojca Nas'a - Olu Dara (który jest znanym gitarzystą jazzowym) i ten bit... No gra to wszystko razem po prostu. No i te tancerki a'la Billie Holiday shakin their asses :]
Talent ma się jednak w genach. A dobry sample obroni się wszędzie.
Sample pochodzi z numeru Muddy Waters'a - "Mannish Boy". Sam nie wiem, która wersja lepsza.
wtorek, 6 kwietnia 2010
Alicja w krainie czarów - czyli odkrywanie Ameryki na nowo.
Na wstępie chciałem zaznaczyć, że moim zdaniem Ameryki na nowo odkrywać absolutnie nie należy.
Do "Alicji..." mam stosunek nabożny i sentymentalny. Dziecięciem będąc wraz z kolegą Michałem słuchaliśmy płyty z bajką, której okładka wyglądała tak:
oraz oglądaliśmy siedząc w domku z koca (bardzo prosta konstrukcja - na podniesione "biurko" półkotapczanu zakładało się koc) bajkę o Alicji na rzutniku Ania, który z kolei wyglądał tak:
"Alicję w krainie czarów", jak i "Alicję po drugiej stronie lustra" przeczytałem na wakacjach pomiędzy 8 klasą a 1 liceum, bowiem ukradłem egzemplarz jakiegoś starego wydania ze skromnej biblioteczki schroniska dla bezdomnych im św. Brata Alberta w Mielcu, gdzie w ramach wakacyjnej pracy z kolegą Szczepanem układałem panele podłogowe. Czuję się moralnie usprawiedliwiony, bowiem bezdomni nie wykazywali zainteresowania literaturą.(uff... w końcu to z siebie wyrzuciłem)
To był bardzo stary egzemplarz na pożółkłym papierze z pięknymi ilustracjami. Był, bo go pożyczyłem i już do mnie nie wrócił, ale pamiętam komu, więc drżyj!
Do rzeczy. Kiedy zobaczyłem billboard "Alicji..." w reżyserii Burtona jadąc tramwajem poczułem się znowu, jak w tym domku z koca. No bo cóż? Tim Burton, jak nikt wydawał się odpowiedni do odmalowania Krainy Czarów - kto oglądał "Gnijącą Pannę Młodą" czy "Jeźdzca bez glowy" ten się ze mną zgodzi. Kto nie oglądał też niech się zgodzi. Poza tym Johny Deep (nastolatki robią wow), Helena Bonham Carter. No i 3D. Wiedziałem czego się spodziewać, bo wiedziałem, jak pracuje Tim Burton:
a ja akurat taki klimat lubię.
Więc w przeuroczym towarzystwie wybraliśmy się nie tak dawno do kina. I co? I dupa.
Technicznie wszystko super. Piękny świat, rewelacyjne zdjęcia, montaż i efekty. Warstwa językowa bez zarzutu. Postaci pierwszorzędne (Marcowy Zając rules), aktorzy fenomenalni itp. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
Otóż... to nie jest "Alicja w Krainie Czarów". Po pierwsze Alicja nie miała cycków, bo była małą dziewczynką. Po drugie nie nosiła zbroi, nie wymachiwała mieczem, nie podróżowała na kapeluszu Szalonego Kapelusznika. I co najważniejsze NIE RATOWAŁA ŚWIATA. Czy naprawdę trzeba było robić z Alicji kolejnego Matrixa, Avatara, Władcę pierścieni czy Mrocznego rycerza? Nie tego się spodziewałem i strasznie mi się to gryzie z moim wyobrażeniem o Alicji.
Na dobitkę poraziło mnie fabularne wprowadzenie do historii i jej zakończenie. Mam wrażenie, że oba punkty fabuły - a w szczególności całą historia z metamorfozą Alicji i tym, jak wizyta w Krainie Czarów pomogła jej podjąć decyzję o odrzuceniu zamążpójścia Burton dopisał na szybko tuż przed oddaniem scenariusza do producentów. Nie "żre" to wogóle.
Cóż, na osłodę pozostaje fenomenalna kreacja Heleny Boham Carter, która w roli Królowej Kier jest po prostu świetna. Jak dla mnie ukradła cały film. Jak tu:
Podsumowując.
Off with your head, Mr Burton.
Do "Alicji..." mam stosunek nabożny i sentymentalny. Dziecięciem będąc wraz z kolegą Michałem słuchaliśmy płyty z bajką, której okładka wyglądała tak:
oraz oglądaliśmy siedząc w domku z koca (bardzo prosta konstrukcja - na podniesione "biurko" półkotapczanu zakładało się koc) bajkę o Alicji na rzutniku Ania, który z kolei wyglądał tak:
"Alicję w krainie czarów", jak i "Alicję po drugiej stronie lustra" przeczytałem na wakacjach pomiędzy 8 klasą a 1 liceum, bowiem ukradłem egzemplarz jakiegoś starego wydania ze skromnej biblioteczki schroniska dla bezdomnych im św. Brata Alberta w Mielcu, gdzie w ramach wakacyjnej pracy z kolegą Szczepanem układałem panele podłogowe. Czuję się moralnie usprawiedliwiony, bowiem bezdomni nie wykazywali zainteresowania literaturą.(uff... w końcu to z siebie wyrzuciłem)
To był bardzo stary egzemplarz na pożółkłym papierze z pięknymi ilustracjami. Był, bo go pożyczyłem i już do mnie nie wrócił, ale pamiętam komu, więc drżyj!
Do rzeczy. Kiedy zobaczyłem billboard "Alicji..." w reżyserii Burtona jadąc tramwajem poczułem się znowu, jak w tym domku z koca. No bo cóż? Tim Burton, jak nikt wydawał się odpowiedni do odmalowania Krainy Czarów - kto oglądał "Gnijącą Pannę Młodą" czy "Jeźdzca bez glowy" ten się ze mną zgodzi. Kto nie oglądał też niech się zgodzi. Poza tym Johny Deep (nastolatki robią wow), Helena Bonham Carter. No i 3D. Wiedziałem czego się spodziewać, bo wiedziałem, jak pracuje Tim Burton:
a ja akurat taki klimat lubię.
Więc w przeuroczym towarzystwie wybraliśmy się nie tak dawno do kina. I co? I dupa.
Technicznie wszystko super. Piękny świat, rewelacyjne zdjęcia, montaż i efekty. Warstwa językowa bez zarzutu. Postaci pierwszorzędne (Marcowy Zając rules), aktorzy fenomenalni itp. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
Otóż... to nie jest "Alicja w Krainie Czarów". Po pierwsze Alicja nie miała cycków, bo była małą dziewczynką. Po drugie nie nosiła zbroi, nie wymachiwała mieczem, nie podróżowała na kapeluszu Szalonego Kapelusznika. I co najważniejsze NIE RATOWAŁA ŚWIATA. Czy naprawdę trzeba było robić z Alicji kolejnego Matrixa, Avatara, Władcę pierścieni czy Mrocznego rycerza? Nie tego się spodziewałem i strasznie mi się to gryzie z moim wyobrażeniem o Alicji.
Na dobitkę poraziło mnie fabularne wprowadzenie do historii i jej zakończenie. Mam wrażenie, że oba punkty fabuły - a w szczególności całą historia z metamorfozą Alicji i tym, jak wizyta w Krainie Czarów pomogła jej podjąć decyzję o odrzuceniu zamążpójścia Burton dopisał na szybko tuż przed oddaniem scenariusza do producentów. Nie "żre" to wogóle.
Cóż, na osłodę pozostaje fenomenalna kreacja Heleny Boham Carter, która w roli Królowej Kier jest po prostu świetna. Jak dla mnie ukradła cały film. Jak tu:
Podsumowując.
Off with your head, Mr Burton.
poniedziałek, 5 kwietnia 2010
"On to the next one" - czyli Jay Z w krainie satanistów.
Nad moim uwielbieniem dla Jay Z nie będę się rozwodził, starczy powiedzieć, że Shawn wielkim artystą jest.
Poza tym, że jest świetnym muzykiem, ma łeb do interesów, to jeszcze ma piękną żonę, własną wytwórnię, firmę odzieżową, sieć klubów w NY, Atlancie, LV, Chicago, Tokyo i Macao - to jeszcze ma drużynę koszykówki - NJ Nets.
Nad jego ostatnią płytą Blueprint 3 - z kolei - nie będę się znęcał, bo - moim zdaniem - szału nie robi. Zaciekawiło mnie z kolei to, że płyta wyszła we wrześniu a singli, jak na lekarstwo. Słyszałem raptem "NY state of mind" z Alicią Keys i "Forever young" - za który - wg mnie - powinien dostać conajmniej karę prac społecznych zbierając np. papierki przy autostradzie.
Tymczasem okazało się, że single są - tylko, że nie ma ich w Polsce.
Ciekawe, czy dlatego, że nie są puszczane dla naszych "stacji" muzycznych, czy nie są puszczane przez nie?
O ile na Blueprint "On to the next one" na bicie Sweez Beatz jakoś specjalnie nie zwrócił mojej uwagi - to z tym teledyskiem - no to to jest prawdziwa PETARDA.
Reżyseria Anthony Mandler (tak wyguglałem). A nawet jeśli nie on, to i tak Tony ma imponujące CV i warto go poznać. http://en.wikipedia.org/wiki/Anthony_Mandler
Dla mnie teledysk roku, choć dopiero kwiecień.
A dlaczego "Jay Z w krainie satanistów"?
Otóż teledysk wzbudził spore kontrowersje - ze względu na "satanistyczny" przekaz - czaszki, aureola nad głową HOV'y, czaszka kozła itp. Ogólnie rzecz biorąc atmosfera wokół Jay'a jest gęsta - a tu znowu - padają oskarżenia o przynależność do loży masońskiej, satanizm etc. - zainteresowanych odsyłam do YT - jest tego całe mnóstwo.
Pierwsze pytanie brzmi, czy informacje o jego powiązaniach są prawdziwe - czy po prostu Jay jawnie sobie z tego drwi wykorzystując koniunkturę w myśl zasady - "nie ważne co, niech gadają"?
Drugie pytanie brzmi, dlaczego takie single nie trafiają nad Wisłę?
PS Ten pan stylizowany na Jokera to Colin Bailey a.k.a Drums of Death. Nie mam pojęcia skąd anglik grający ostro elektronicznie wziął się w tym teledysku. Jakby ktoś znał jakieś powiązania pomiędzy tymi panami - to ja bardzo chętnie.
But, in the end of the day - to tylko teledysk. I tak rozpierdala mnie ten numer z kablami. Jakie to proste.
O kolejnym "zapomnianym" singlu z B3 wkrótce.
Poza tym, że jest świetnym muzykiem, ma łeb do interesów, to jeszcze ma piękną żonę, własną wytwórnię, firmę odzieżową, sieć klubów w NY, Atlancie, LV, Chicago, Tokyo i Macao - to jeszcze ma drużynę koszykówki - NJ Nets.
Nad jego ostatnią płytą Blueprint 3 - z kolei - nie będę się znęcał, bo - moim zdaniem - szału nie robi. Zaciekawiło mnie z kolei to, że płyta wyszła we wrześniu a singli, jak na lekarstwo. Słyszałem raptem "NY state of mind" z Alicią Keys i "Forever young" - za który - wg mnie - powinien dostać conajmniej karę prac społecznych zbierając np. papierki przy autostradzie.
Tymczasem okazało się, że single są - tylko, że nie ma ich w Polsce.
Ciekawe, czy dlatego, że nie są puszczane dla naszych "stacji" muzycznych, czy nie są puszczane przez nie?
O ile na Blueprint "On to the next one" na bicie Sweez Beatz jakoś specjalnie nie zwrócił mojej uwagi - to z tym teledyskiem - no to to jest prawdziwa PETARDA.
Reżyseria Anthony Mandler (tak wyguglałem). A nawet jeśli nie on, to i tak Tony ma imponujące CV i warto go poznać. http://en.wikipedia.org/wiki/Anthony_Mandler
Dla mnie teledysk roku, choć dopiero kwiecień.
A dlaczego "Jay Z w krainie satanistów"?
Otóż teledysk wzbudził spore kontrowersje - ze względu na "satanistyczny" przekaz - czaszki, aureola nad głową HOV'y, czaszka kozła itp. Ogólnie rzecz biorąc atmosfera wokół Jay'a jest gęsta - a tu znowu - padają oskarżenia o przynależność do loży masońskiej, satanizm etc. - zainteresowanych odsyłam do YT - jest tego całe mnóstwo.
Pierwsze pytanie brzmi, czy informacje o jego powiązaniach są prawdziwe - czy po prostu Jay jawnie sobie z tego drwi wykorzystując koniunkturę w myśl zasady - "nie ważne co, niech gadają"?
Drugie pytanie brzmi, dlaczego takie single nie trafiają nad Wisłę?
PS Ten pan stylizowany na Jokera to Colin Bailey a.k.a Drums of Death. Nie mam pojęcia skąd anglik grający ostro elektronicznie wziął się w tym teledysku. Jakby ktoś znał jakieś powiązania pomiędzy tymi panami - to ja bardzo chętnie.
But, in the end of the day - to tylko teledysk. I tak rozpierdala mnie ten numer z kablami. Jakie to proste.
O kolejnym "zapomnianym" singlu z B3 wkrótce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)